ła, acz skromnie, ale tak wytwornie, iż dzbanek w jej dłoni wydawał się anomalią. Pan Zygmunt potrafił ją wyminąć i zajrzeć jej w oczy, albo raczej zobaczyć twarz, wzroku nań bowiem nie podniosła. Stanął zdumiony we wrotach, aby ją jeszcze oglądać przechodzącą, i przekonał się, że ona nie mogła nieść dzbanka.
W tej nieznanej panience było coś tak oryginalnego, dumnego, pańskiego i dzikiego razem, tak skromnie i majestatycznie przeszła koło niego, iż malarz sobie powiedział: — Nie, to nie ona! — Ale taż sama czy inna, piękna dziewica tak niepodobna była do ogółu twarzy niewieścich, oglądanych codziennie, iż Zygmunt westchnął, że jej odmalować nie potrafi.
Typ fizjognomii był wschodni może, a jednak nie hebrajski — różny od niego, dzikszy jakiś i energiczniejszy. Na tamtym tysiącletnia wypiętnowała się niewola, tu coś nieokiełznanego i tchnącego swobodą pustyni i lasów. Płeć miała smagłą, ciemną, ogorzałą niemal, oczy czarne, smutne i groźne, włos kruczy, a kształty kibici były uroczej budowy. Niegodziwe suknie nie potrafiły zeszpecić i zakryć tego chodzącego posągu Junony azjatyckiej.
Ubiór jej był taką zagadką, jak ona. Składał się z kosztownych materiałów, widocznie poprzerabianych i zastosowanych na nowo do wymagań mody, bardzo zręcznie, a jednak niepospolicie. Nie ubrała jej lada modniarka, i strój nie był chwycony w pierwszym lepszym magazyniku. Niosła go na sobie z godnością, ze smakiem, można by rzec, z uczuciem wrodzonym, pełnym nieopisanego wdzięku. Chód jej nawet był inny jakiś, niemiejski. Dotykała ledwie stopą bruku, sunęła się po nim, ale czuć było siłę w tym pochodzie pewnym siebie i śmiałym. Gdy malarz spojrzał na nią, na twarzy brązowej, podobnej do in-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/8
Ta strona została uwierzytelniona.