dziny, zmuszona była ją szanować... słabo się jej zrobiło... wstała. Alfred chwycił kapelusz. Laura odprowadziła ich do progu sieni, śmiejąc się, żartując, dziękując, trzpiocąc, choć pochód ten był prawdziwym konduktem. Szanowna Pyza wyszła tak straszliwie zmęczona odbytym męczeństwem, że w powozie syn zrazu o nią był niespokojny... słowa przemówić nie mogła.
W salonie rozmowa z lordem przedłużała się.
— Dlaczego pani tak mało bywasz w towarzystwach? Ja ją tu pierwszy raz spotykam — rzekł Anglik.
— Czy hrabia wiesz, kto ja jestem? — spytała śmiało Lenora. — Powiedziano moje nazwisko, ale ono nic nie mówi. Mój los mnie tłumaczy. Należę do tych istot declassées, które powierzchownie należą do świata waszego, a w istocie są wydziedziczone i obce wszystkim. Jestem sierotą, pochodzenie moje nieznane. Wśród towarzystwa, jak dzisiejsze, goszczę przypadkiem, jak ptak burzą zagnany... jutro odlecieć potrzeba.
— To szkoda — westchnął lord — nie ma arystokratyczniejszego narodu nad angielski... w nim arystokracja jest, można rzec, instytucją narodową, a przecież tam wyjątkowe istoty, jak pani, mają prawo do największych dystynkcji.
— Dziękuję hrabiemu, ale ja się nie czuję wyjątkiem, raczej bardzo pospolitym stworzeniem, któremu nieszczęście dało siły. Opatrzność zsyła je odrzuconym, aby się czym bronić mieli.
Lord westchnął, popatrzył.
— Wiesz pani — rzekł — ja jestem śmiesznie otwarty, proszę to policzyć na karb ekscentryczności narodu, którego jestem wychowańcem; z tą otwartością nieco dziwną muszę jej wyznać, że od pobytu
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Czarna Perełka.djvu/98
Ta strona została uwierzytelniona.