chatki nająć sobie nie mógł, a do niéj parę zagonów ogrodu. Składał papiéry i świadectwa jako bywał w różnych służbach po dworach, a wszystkie, szczególniéj ostatnie świadczyły, iż musiał być człek stateczny. Powiedział o sobie, że mu już na późniejsze lata służba była ciężką, że trochę grosza uciuławszy, pragnął spokojnie gdzie życia dokończyć... Z oczów mu ni źle ni dobrze patrzyło, — ekonom z nich nic nie wyczytał; chłodny miał wzrok jakiś i na pytania ogólnikami, krótko, a wzdychając tylko odpowiadał. Dwór nic nie miał przeciwko wypuszczeniu chaty, z któréj grosza nie było, — a i ogród chwasty zarastały, z wyjątkiem jednego zagona, który sobie wdowa jakaś na kartofle wyprosiła.
Chatę więc wypuszczono za złotych dwadzieścia rocznie, a ów człowiek nieznajomy, którego panem Mikołajem nazywano, zaraz się tam wprowadził. Okna kupił tanio na jarmarku, a zresztą niczego tam nie brakło do zamknięcia. Sługi sobie żadnéj nie wziął, z czego miarkowano że ubogim być musiał, obchodził się téż lada czém i sprzętu wiele nie zaprowadził. Mówiono nawet iż na podłodze sypiał, o lada jaki tarczan nie chcąc się postarać. W ogródku sam kopał, ogrodzenie, chrust wyprosiwszy i na plecach go nosząc, połatał powoli, a choć stary był i zwolna robił, nikim się posługiwać nie potrzebował.
Miano go z początku we wsi powszechnie za bardzo biédnego człowieka, bo i odzież nosił starą a zszarzaną, ale się późniéj okazało, że więcéj w tém było chciwości i skąpstwa niż ubóztwa. Owszem, z razu okrzyczany niemal za żebraka, mało co późniéj, chociaż się zapiérał, począł uchodzić za bogatego sknerę.
Wydało się to w ten sposób, iż włażąc w drogę arędarzowi, począł na lichwę potroszę pożyczać. Gdy to gruchnęło po wsi, a ten i ów już się mu zadłużył i niesposób się było ukryć z tém, że w chacie coś grosza być musiało, pan Mikołaj psa sobie dostał, którego trzymał na powrozie cały dzień, złości go ucząc, a na noc tylko na podwórko go spuszczał.
Pies był niepozorny, kundys prosty, kudłaty, plamisty, brudny, ale stróż jakich mało. Spał we dnie, a po nocach całych chodził do koła, naszczekiwał lub wył, tak że się aż ludziom przykrzyło, bo inne psy we wsi rozbudzone głosem jego, ujadały strasząc napróżno, lub wyciem mu wtórowały.
Wiele się do tego przyczyniało okoliczności, iż wkrótce i pana
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cześnikówny.djvu/101
Ta strona została uwierzytelniona.