rzekł podróżny. Muszę choć wytchnąć u was, bom się stłukł tą jazdą na miazgę. Dam dwa złote...
Obietnica poskutkowała, Pawlicha psa uwiązała, otworzyła furtkę i podróżny wjechał, a konia uczepiwszy do kołka, sam do chaty wszedł.
W blasku od świeczki począł się on przypatrywać chacie i jéj mieszkańcom, a oni jemu.
Mikołaja trudno było dojrzéć, tak miał i ręce i nogi, ba i twarz szmatami poobwiązywane, a popatrzywszy na podróżnego, zamiast się do niego ruszyć, jeszcze się szczelniéj pookrywał i nawet jęczéć przestał...
Oprócz téj izby i alkierza, w którym ledwie było miejsce na sypanki, worki i zastawione kożuchy, nie miała chata więcéj izb; wszystko więc co Mikołaj posiadał wisiało po ścianach. Była tam i odzież, była i strzelba stara i różnych rupieci dosyć. Wodząc oczyma po izbie, przybyły zobaczył na ścianie stary surdut z białemi guzikami, który Mikołaj snać z dawnéj służby przyniósł z sobą. Coś go tknęło, poszedł się guzikom przypatrywać, po chwili zdziwiony zapytał:
— A to się tu zkąd wzięło?
Mikołaj przyczajony czy śpiący nic nie odpowiedział; Pawlicha powoli objaśniła, że to była z dawnéj służby liberya.
Posłyszawszy to podróżny, szybko do łóżka podszedł i schylił się nad niém. Mikołaj do ściany odwrócony, udawał że usnął. Stojąc nad nim przybyły zawołał: — Hej, mospanie — obróć no się, mam się spytać o coś...
Na to nie było odpowiedzi. Pokiwał pytający głową... poczekał trochę, — a że człek był jakiś impetyczny, pochwycił leżącego za kark i ku sobie przyciągnął. Mikołaj krzyknął, a ów gość jeszcze głośniéj.
— A widzisz — nie skryć ci się przedemną.
Baba, która była téj sceny świadkiem, nie wiedziała co myśléć, sądząc że szatan na koniu czarnym po duszę p. Mikołaja przywędrował.
Chory odwrócił się, oczy niby przeciérał i niezrozumiale coś bąkał.
— Cóżeś to nie poznał mnie? groźnie zapytał stojący nad łóżkiem — może po głosie dawnego pana przypomnisz sobie...
Mikołaj dopiéro teraz cichuteńko począł:
— Dajcież mi choć skonać spokojnie. — Widzicie żem chory...
— Nic ci nie uczynię, ale ze szczęśliwego trafu co mnie tu sprowadził muszę korzystać, boś mi znikł i odszukać cię nie było sposobu...
Mikołaj milczał i stękał tylko.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cześnikówny.djvu/106
Ta strona została uwierzytelniona.