Generał coś mruknął, spojrzał na żonę, która w fotel upadła zamyślona, i wyszedł. W chwilę potém, wyjrzawszy oknem aby dopatrzéć gdy mąż wyjdzie do miasta, Natalia włożyła kapelusz, narzuciła zasłonkę i wymknęła się drugiemi drzwiami do Teresy. Wszystkie jéj plany zostały zniszczone, łzy żalu i rozdrażnienia płynęły po jéj twarzy, biegła raczéj niż szła do przyjaciółki, a gdy się drzwi otworzyły wpadła tak zrozpaczona, iż Teresa przelękła porwała ją w objęcia, aby ukoić i ukołysać...
— Co ci jest znowu? moja droga? co ci się stało?
— Uciekł! jedném słowem odpowiedziała płacząc Natalia... Miałam nadzieję dobyć z niego wiadomość o mojém dziecięciu... Byłam u niego sama, błagałam... nie dobyłam z niego nic... a jednak on musi wiedziéć co z niém uczynił! Uciekł a z nim nadzieja odzyskania téj po któréj płaczę... Uciekł...
Mówiąc to generałowa odwróciła się, i dopiéro postrzegła, że siostra jéj siedziała obok i słuchała. Słysząc wyraz ten — Uciekł, porwała się nagle z krzesła, oczy się jéj zapaliły ogniem, drgnęła i powtórzyła napół obłąkana.
— Uciekł — ja go ścigać muszę! On tu był... ja znajdę — dosięgnę ja jedna... Idę... znajdę.
Natalia odwróciła się ku niéj razem z Teresą, ale żadne wyrazy, ani prośby, ani obietnice nie mogły jéj poskromić i uspokoić. Obłąkanie zdawało się powracać z dawną gorączką.
— Mnie trzeba iść za nim... wołała — ja wiém gdzie go szukać... On w Brończéj, nie może być gdzieindziéj, ja drogę wiém... Gdzie on tam i ja... Wyrywając się z rąk wstrzymującym ją, otworzyła drzwi z krzykiem, chwilę stała na korytarzu, jakby przypominając coś sobie, rzuciła się na wschody do swéj izdebki... w tém Lizka nastręczyła się Natalii.
— Dziecko moje, zawołała.... ta biédna kobiéta kocha ciebie — posłucha cię może, idź, bież, proś ją aby z nami została...
Dziecku tego było tylko potrzeba, pędem pobiegła na wschody. Drzwi izdebki w któréj mieszkała Róża stały otworem, ona w środku niéj zrzucała suknie, szukając starych swoich łachmanów i kija. Na podłodze leżały porozrzucane rzeczy, które w pośpiechu pościągała z komody i łóżka...
Jakieś niezrozumiałe wyrazy, ze śmiechem konwulsyjnym mieszane, wyrywały się z ust... Dziecię nieco przestraszone stanęło w progu...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cześnikówny.djvu/118
Ta strona została uwierzytelniona.