Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cześnikówny.djvu/120

Ta strona została uwierzytelniona.

chę gorączki spłynęło. Lizce pilno było się swoim tryumfem pochwalić, ale nie śmiała odejść czując instynktowo, że z nią może ustąpić wrażenie. Siedziała więc, nie bogata w słowa, powtarzając jedne, a Róża słuchała więcéj dźwięku jéj mowy niżeli tego co mówiła...
Minęła chwila — weszła generałowa i Teresa. Zobaczywszy ten cud stanęły obie z daleka... obłąkana zarumieniła się. Spojrzenie na siostrę zdawało się nagle przywodzić jéj na pamięć wszystko co od niéj słyszała — wzruszenie wracało... Lizka patrząc jéj w oczy... położyła paluszek na nosku i groziła.
— O! znowu! znowu! zawołała... a ja was proszę być spokojną...
Natalia chwyciła dziecię w uścisk, przysiadła do niéj na ziemi z czułością i łzy mając w oczach szeptała...
— Czemuż z tą niewinnością aniołka — dziecięcia, zostać na całe życie nie można... czemu nas tak psuje świat... czerni każdy dzień sadzą spalonych myśli. O dziecię moje — bądź jak najdłużéj dziecięciem...
— A! proszę pani — przerwała Lizka naiwnie, a ja właśnie takbym prędko, prędko chciała wyrosnąć...
Smutny uśmiech przebiegł wszystkie twarze. Ten epizod z wychowanką zdawał się szczęściem oddziaływać na Różę. Szał w który była wpadła, ustępował... Nie mówiono tylko o dziecięciu i o rzeczach obojętnych. Nareszcie generałowa przystąpiła do siostry, szepcząc cicho.
— Różo, proszę cię... bądź spokojną... Spuść się na mnie... Nie uciecze on przed nami, ty go ścigać nie potrzebujesz...
Jakby przyjmując naukę i rady, nie odpowiedziała na nią nic Róża i spuściła oczy. W przekonaniu iż nic już nie zagraża siostrze, Natalia zabrała się powracać do domu... Lizka i panna Teresa zeszły na dół, bo się na wieczór spodziewano profesora. Uciszyło się wszystko w domu...
Dziecię po kilka razy biegało na górę, podsłuchiwać pode drzwiami Róży, ale cicho było w jéj izdebce... Sądzono iż znużona, pomodliwszy się poszła na spoczynek. Nazajutrz rano nie znaleziono jéj nigdzie. Na stos zrzucone suknie, z których najnędzniejsze wybrała, świadczyły że opuściła mieszkanie, że szał dawny znowu nią owładnął.
Stało się to jeszcze z wieczora, gdy profesor czytał pannie Teresie jeden z dramatów Wiktora Hugo; — po wschodach na palcach spuściła się ubogo ubrana kobiéta, — zatrzymała chwilkę u drzwi, żegnając je wzrokiem, i spiesznie dobiegłszy do bramy, wyruszyła na ulicę. W sąsiednim szynku, przed którym stały dorożki i gdzie woźnice popijali „trosk zapo-