— A nie widzisz ślepy krecie, żem dziś ja panią tutaj...
Cyrkiewicz poczerwieniał od złości.
— Ja cię tu w lesie nie ścierpię...
— Kochanie moje... Krwi sobie nie psuj... ja tu siedziałam tyle lat i siedziéć będę... Cóż ja ci złego robię... trochę jagódek narwę, grzybka sobie na suchych gałązkach upiekę — i po wszystkiém... Gdybyś miał sumienie to byś mi dał pokój... a jak mi dokuczysz... to naślę ci chorobę, zaczaruję, zawiążę węzła w zbożu na twoję głowę i kaci cię wezmą, tak jak twego pana...
Cyrkiewicz który się niczego nie bał i stawał z oszczepem na niedzwiedzia nie drgnąwszy — czarów się lękał; pogroził więc tylko ręką siedzącéj w dziupli Róży i odjechał powoli. Ona śmiała się i za oddalającym śpiewała: — A nie bądź okrutnym, srodze bałamutnym, kochanie... Nie rzucaj niebogi w tym stanie!!
Długo jeszcze piosnka i śmiech brzmiały mu w uszach...
— A czego on u kata mało nie codzień jeździ do Leśniczówki! poczęła, wyglądając za nim, myśleć Cześnikówna. W tém cóś jest. Chyba tam kochankę ma, ale by jéj przecie nie ukrywał, trzymał by ją we dworze!
Myśl jak błyskawica przeleciała jéj po głowie, wychyliła się ze swego dębu... i po narościach spuściła się na dół... obejrzała dokoła po drzewach aby bez drogi trafić do chaty leśnika, i cicho, nie odzywając się, przekradając, powoli pociągnęła lasem, kierując po znanych sobie bagnach, zawałach i uroczyskach.
Cyrkiewicz jechał drożyną, która okrążała moczary i błota. Cześnikówna znała tak dobrze miejsca, któremi prawie sucho przejść było można, że o pół sobie drogę skróciła, i gdy się znalazła nieopodal chaty leśnika, jeszcze ekonoma tu słychać nie było.
Leśniczówka stała w starym borze ale gęsto podszytym krzakami leszczyny i kaliny... Łatwo się tam było zaczaić i podkraść, bo ją tylko z tyłu płot i mały ogródek otaczał, na którym trochę nędznego rosło warzywa. Wybrawszy sobie miejsce dogodne, Cześnikówna zasiadła naprzeciw drzwi samych, aby widziéć mogła co się w dzień dziać będzie. Wprawdzie zaraz po jéj przyjściu, gdy zaszeleściały gałęzie, jeden z gończych psów leśniczego, wybiegł przed próg i szukać począł — lecz wprędce ziewnąwszy wstał i na przyźbie się położył, gdzie słońce pięknie grzało. Nie rychło dopiéro tentent konia oznajmił nadjeżdzają-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cześnikówny.djvu/129
Ta strona została uwierzytelniona.