cego Cyrkiewicza, który świszcząc, powoli się zbliżał. Pies zerwał się znowu, szczeknął i siadł nastawiwszy uszy... Na ścieżynce ukazał się pan ekonom, a ze drzwi Leśniczówki wyszedł naprzód gospodarz i wyjrzał, potém zapewne znać dał panu, bo téż i pan Michał w sukmance, z cygarem w ustach, stanął na progu...
Cześnikówna zobaczywszy go o mało nie krzyknęła z dzikiéj radości, powstrzymała się jednak, ręką cisnąc usta... oczy jéj pałały dziko, przychyliła się aby widziéć lepiéj i słyszéć mogła.
Cicho było dokoła, małym wiatrem poruszane wysokie sosny ledwie głucho szumiały w górze; każde więc słowo wyraźnie do uszu jéj dochodziło.
Cyrkiewicz zsiadł zdejmując czapkę, papiéry jakieś miał w kieszeni.
— Jak się masz — rzekł Skórski postępując ku niemu — cóż Dygowski? co z Warszawy? jak tam sobie rady dajecie?
— A nic — odparł ekonom — złego, chwała Bogu, niéma nic — po staremu! Generał nas papiérami obsyła, ale mu to się na nic nie zda... Myślę że w końcu da nam pokój.
— Ależ tak wiecznie trwać nie może, — zawołał Skórski, ja się tu uduszę w téj Leśniczówce. Za próg nie śmiem się wychylić, zapolować nie mogę chyba późnym wieczorem aby mnie kto nie zobaczył... umiérać trzeba z nudów, a jeden Dygowski coby przez litość powinien zajrzéć, nie przyjeżdża.
Cyrkiewiczowi na myśl pryzszła Cześnikówna, którą świéżo widział i namyślał się czyby o niéj pana nie przestrzedz. Wiedząc wszakże jak go ona niecierpliwiła i draźniła, a nawet wspomnienie o niéj było mu nieznośném, i zważając że z chaty nie wychodząc spotkać się z nią nie może, — wolał zamilczéć.
— Dygowski, rzekł, nigdy czasu nie ma... Prosiłem go ale mi powiedział — nie tak to łatwo...
— Przecież to się raz jakoś skończyć musi, mówił Skórski ziewając, nie mogę tu na pustyni życia dokonać. Trzeba cóś poradzić.
Usiadł na przyźbie p. Michał.
— Siadaj Cyrkiewicz, rzekł — ja tu dni i nocy medytując coś wymyśliłem: trzeba byś o tém pomówił z Dygowskim...
Ekonom słuchał z wielką uwagą.
— Generałowi się sprzykrzy wreszcie i płacić i posyłać. Gdy się przekona że tu dla niego niéma nic, trzeba go zażyć z mańki. Poje-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cześnikówny.djvu/130
Ta strona została uwierzytelniona.