natura dobywała się z niego czasem, jak w grze z p. Michałem, umiał te wybryki pokrywać różnemi pozorami i był pewien, że świat mu ich za złe miéć nie będzie. — Gdyby był pewien samobójstwa i zniknięcia wiekuistego Skórskiego, znacznie by się czuł spokojniejszym, lecz nie mógł w to uwierzyć, instynktowo poznawszy w nim człowieka, który nie miał tyle energii w sobie ażeby się na własne targnął życie.
Całe dni spędzał Hochwarth, to na nieznośnéj gadaninie z Chaimem, który mu stare opowiadał dzieje okolicy, to na przechadzkach za miasteczko ku lasom... przypominającym mu potroszę amerykańskie puszcze.
O panu Michale mowa niemal była co dnia, żyd znał go od dziecka... Z początku nieco oszczędzał Skórskiego, ale powoli dobywały się różne o nim zeznania, które go w oczach Hochwartha coraz dobitniéj malowały. Żyd stary był niepospolitym ludzi znawcą i sądził ich w sposób bardzo prosty, nie ulegając żadnym złudzeniom.
Jednego wieczoru rozgadali się jakoś więcéj i szczerzéj niż kiedykolwiek. Chaim był w dobrém usposobieniu i gadatliwy, co mu się nie zawsze trafiło.
— Co to się dziwować, rzekł, że on tak mizernie skończył. Proszę pana generała, nie obrażając nikogo, albo to inaczéj może być, kiedy człowieka młodego pieszczotami popsują? Stary Skórski chorowity był i w łóżku znaczną część życia kawęczał, jejmość robiła co chciała, a z jejmością jedynak robił co zapragnął... To było takie rozpuszszone dziecko, że się po niém jeszcze co gorszego spodziewać było można. Piętnaście lat miał, jeszcze szkół nie skończył, a już takie na wsi życie prowadził, że i starszyby nie wytrzymał z nim. U niego tylko konie, butelka, psy i jeszcze coś gorszego było na myśli, a przed matką, pokorną minę zrobiwszy i pocałowawszy ją, wykłamał się i uniewinniał.
Ona wszystko znosiła, byle Michasiowi było z tém dobrze, i bodaj w końcu tę powolność życiem przypłaciła...
— Jakim sposobem? zapytał generał.
— A! to już dziś stare dzieje — rzekł żyd, a mnie przykro sobie usta tém walać... O pięć mil od Brończéj żył niejaki pan Cześnik, który całą swoję wioskę i żony posag przechulał i przemarnował... Albo to u nas osobliwość! — Została po nim wdowa i dwie córeczki... Musiała się do miasteczka wynosić bo jéj nic nie zostało oprócz dzieci, których wychować nawet nie mogła. Ludzie z litości przysyłali jéj to krup, to
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cześnikówny.djvu/134
Ta strona została uwierzytelniona.