a że go to niewiele kosztowało, grał rolę bardzo gorliwego katolika. Narzekał na interes, na przymusowy pobyt w małéj mieścinie, dotknął wreście interesu ze Skórskim, samego Skórskiego i przyznał się przed staruszkiem, iż mu Chaim całą historyą opowiedział.
— Proszę księdza kanonika — dodał tytułując staruszka w nadziei że go to połechce, — cóż się stało z tém dziecięciem...
— Nie wiém, odparł proboszcz — sądzę że gdzieś na wychowanie oddane, bo o nic gorszego nie mogę go podejrzéwać.
— A metryka tego dziecięcia? zapytał Hochwarth — wszak w księgach być musi? z wymienieniem imienia matki?
— Musi się w nich znajdować, bo dziecię sam chrzciłem — rzekł staruszek, i wpisałem je z obowiązku...
Hochwarth zamilkł, nie miał żadnego powodu wydobywania téj metryki, a nie chciał na siebie ściągnąć podejrzenia. Zaczął potępiać Skórskiego i z pogardą się o nim wyrażać.
Ksiądz zmilczał.
— Panie generale — rzekł w końcu — winien ten człowiek wiele, to pewna — lecz i pokutował dosyć. Szkoda tylko, iż go cierpienie nie opamiętało ni nawróciło. Ta nieszczęśliwa obłąkana zatruła mu życie. Trudno zrozumiéć i uwierzyć, ażeby uczucie zemsty w człowieku mogło trwać tak długo, tak gorąco, tak niemal jeszcze wzrastające z wiekiem a nienasycone...
— Jegomość dobrodziéj jako duchowny — odpowiedział generał z wyrazem namiętnym, wolnym jesteś od takich uczuć i nie pojmujesz ich nawet, — spędziwszy świątobliwe życie na poskramianiu ich; ale my ludzie świeccy, słabi, ułomni — rozumiémy jak trudno przebaczyć temu, który się nie upokorzył i nie ugiął...
— Dajmy mu pokój — zakończył proboszcz, może już nie żyje. — Odpowié na sądzie Bożym, sąd ludzki powinien być łagodnym — Bóg z nim! Bóg z nim... Pożegnał się generał.
Dnia tego długo bardzo, do późnego wieczoru, chodził po miasteczku i pustéj okolicy, a gdy wrócił i Chaim do niego wedle zwyczaju stawił się na gawędkę, znalazł go ponurym i milczącym jak nigdy. — Zaczepiał go ze stron różnych i słowa dobyć nie mógł.
Dopiéro na wychodném Hochwarth jakby mimowoli odezwał się.
— Lecz że téż tego łotra ani śladu; ani trupa znaleźć, ani po-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cześnikówny.djvu/137
Ta strona została uwierzytelniona.