Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cześnikówny.djvu/138

Ta strona została uwierzytelniona.

szlaki po nim dopytywać niemożna!! Nie miał pieniędzy uciekając nad te które ja mu dałem, nie mógłby niemi długo żyć...
Chaim ramionami ruszył.
— Jestem pewny — dokończył generał, że on tu ma przyjaciół co o nim wiedzą, że Cyrkiewicz z nim w potajemnych stosunkach, a plenipotent także... że mu grosza dosyłają. Żeby téż się niczém nie zdradzili, żeby ich złapać na uczynku nie można... Niepojęta rzecz... I stuknął pięścią o stół...
Chaim popatrzył.
— Niech no jaśnie pan poczeka a ma cierpliwość, to się jeszcze wszystko... inaczéj obrócić może...
I pożegnawszy go, poważnym krokiem wyszedł z izby...
Wieczór był letni, parny ale pogodny, słońce zachodziło wśród piętrzących się i kłębiących chmur, powyzłacanych z jednéj strony, podszytych liliowo z drugiéj, obrębionych u dołu krwawemi fręzlami. Gdzieniegdzie, wśród tych pozaokrąglanych obłoków, wyciągały się już długiemi pasami sinemi i kładły na spoczynek nocny opary wieczorne. Nad błotami jakby w nich kipiało, mgły muślinowe wlokły się i kołysały! — Jaskółki zwijały się chmurami górą, to opadały na dół i szybowały do gniazdek. W krzewach słychać było gwarne gospodarstwo na gniazdkach, w których strawę dzielono i zabiérano się do snu...
W głębi lasu było cicho, wierzchołki sosen kołysały się zwolna, dołem spało już wszystko. Promienie pomarańczowe zachodzącego słońca złociły wierzchołki, a poniżéj mrok się rozściełał szary, przez który gdzieniegdzie swawolnie zakradziony pas światła... wieszał się po listkach i rozwielciedlał kałuże...
Czasami jastrząb wracający z łowów, lub czarny bocian co mieszka w dzikich ustroniach, przeszybował powietrznemi szlaki i zniknął... W promieniach ostatnich ćmy komarów słupami stały, żegnając słońce i życie... Niekiedy spóźniony robotnik dzięcioł poczynał kuć korę starą i ustawał...
W dziupli ogromnego, starego dębu, na kilka stóp wzniesionéj nad ziemię, otwartéj nieco ku zachodowi, siedziała Cześnikówna, zwrócona ku słońcu i smutna, modliła się ze złożonemi rękami. Przychodziły na nią takie chwile łez, bólu i modlitwy, gdy odchodził gniéw i pragnienie zemsty i cała namiętność, która życie stargała. Naówczas płakała nad sobą, nad przeszłością, i prosiła Boga by umrzéć mogła.