znać nad tym wypadkiem nie chciał się bardzo rozszerzać — pijaczka, i po wszystkiem...
— Zkąd? tutejsza?
Pan Chaim poprawił niecierpliwie jarmułkę, skrzywił usta... popatrzył przed siebie, jakby myśli zbierając.
— Plącze się tu od niejakiego czasu... at! włóczęga... Kto ją tam będzie znał, zkąd to przychodzi i gdzie się to podziéwa...
— Jakże ją nazywają? — pytała przysuwając się służąca.
— Jak? ją każdy inaczéj nazywa — mruknął żyd trąc brodę... Jedni ją nazywają panną Cześnikówną... drudzy waryatką... ona sama jak wódki się napije, to każe sobie mówić — panna Róża!.. A zkąd ona te pieniądze bierze, bo nigdy nie żebrze... kto to ma wiedziéć!! Jak gdyby unikając dalszéj rozmowy żyd się zwolna odwrócił, i pociągnął ku domowi... znikając we drzwiach.
Niedaleko stał podparty o słup mieszczanin, którego po sutéj bekieszy i wysokiéj, siwéj baraniéj czapce poznać było można. Słuchał on pytań i odpowiedzi. Człek był jakiś podżyły i stateczny... Pofałdowana, wygolona twarz, na któréj najmniejsze poruszenie czytać było można, wyrażała litość jakąś i zajęcie.
— Bóg to tam wié, — odezwał się zwolna nie pytany, zkąd się to do nas to przywlokło... to biedactwo... Jéj tu naprawdę nikt nie zna. Czasem się pokaże, ot jak dziś, potańcuje, zaśpiewa, ludzi naśmieszy, nałaje i znowu zniknie; i nie ma jéj jakich niedziel kilka... Całą tę zimę nie było widać... Dziś z rana widziałem ją na prymaryi klęczącą, z rękami podniesionemi przez całą mszę świętą, to bijącą się w piersi i jęczącą na cały kościół... Potém leżała krzyżem w czasie wotywy; a gdy wyszła jakby pijana z kruchty na rynek... pobiegła nad rzekę i narwała łotoci, nawtykała jéj sobie we włosy, i śpiewając poszła do karczmy ludzi śmieszyć... Wypiła jeden po drugim kilka kieliszków, i ot jak się skończyło.
Zamilkł mieszczanin.
— A coż o niéj mówią ludzie? — pytała panna służąca...
— Każdy co innego, — zwyczajnie jak gdy nic nie wiedzą; roją sobie co komu do głowy przyjdzie. Przeszłego lata rozpowiadali, że ją w lesie spotkali, i że się włoczyła nie wychodząc z boru kilka miesięcy. Leśniczy ją nadybał śpiącą w dziupli starego dębu, o jakie dwa łokcie nad ziemią; i tam słyszę sobie była zrobiła posłanie z liści... a drapała się do
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cześnikówny.djvu/15
Ta strona została uwierzytelniona.