szczoną głową, jakby na pół umarły, bijąc się o drzewa które mijał, niemy, nie odpowiadając na pytania, dowlókł się prowadzony tak do chaty strażnika. Tu Hochwarth znalazł sposób posłania po wóz, zatrzymał idących ludzi aby mu dopomogli, i sam towarzysząc więźniowi, dostawił go do miasteczka.
Zjawienie się tego skrępowanego więźnia, opowiadanie generała, wóz na którym leżał, stojący wpośród rynku, całą ludność niemal ściągnął tu... ciekawością bezmyślną. Tłumy biegły oglądać siedzącego na prostym drabiastym wozie dziedzica Brończéj, o którym opowiadano, że tego ranku strzelił i zabił Cześnikównę... Oburzenie malowało się na wszystkich twarzach i szmer złowrogi napełniał targowisko...
Generał oddawszy Skórskiego w ręce straży miejskiéj, która go daléj odstawić miała, sam wrócił do mieszkania, chcąc natychmiast jechać z więźniem dla złożenia zeznania. Wóz stał jeszcze w rynku, gdy na probostwo doszła także wiadomość o wypadku. Staruszek proboszcz który tylko co był mszą odprawił, zaledwie czas mając zrzucić albę, pośpieszył drżący do Skórskiego...
Na widok proboszcza, którego nawykli byli szanować wszyscy, rozstąpiły się tłumy, poodkrywały głowy i starzec mógł się zbliżyć do wozu... Z oczyma wlepionemi przed siebie nieruchomie Skórski nie widział nic, nie spostrzegł téż staruszka, który jednę rękę położywszy na wozie, łagodnym głosem odezwał się do niego.
— Panie Michale — Bóg z tobą (ksiądz zwykł był te słowa często powtarzać) co ja słyszę... co się to stało?
Na głos ten Skórski odwrócił zwolna głowę, tocząc wzrokiem obłąkanym.
— Ja nie wiém — rzekł.
— Jakżeś mógł?
— Ja nie wiém... powtórzył machinalnie Michał ja nic nie wiém...
Napróżno proboszcz coś chciał z niego wybadać. Skórski milczał osłabły i nieprzytomny... Poszedł więc staruszek do generała, który z bardzo zimną krwią rzeczy swoje pakował.
— Na miłość Chrystusową — odezwał się drżący — powiedźcie mi jak się to stało? jakim sposobem wyście temu byli przytomni? gdzie to było?
Hochwarth usiadł i ze szczegółami opowiedział wszystko.
— Szukałem go, rzekł, udałem się do kobiéty, która najprędzéj
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cześnikówny.djvu/152
Ta strona została uwierzytelniona.