— A zatém nie mam żadnéj nadziei ażebyś generał względnym chciał być dla nieszczęśliwego...
— O mnie nie idzie — odparł Hochwarth — ja nie mogę... Nadto szanuję sprawiedliwość.
Skłonili się sobie chłodno, Dygowski odszedł. Nie było nic do zrobienia z generałem.
Był on tu obcym, a Skórski i Dygowski mieli przyjaciół i stosunki, na które cokolwiek przynajmniéj rachować było można. Pomimo postrachów generała dowieść kondyktu było trudno, co się tyczy kryminalnego procesu o zabójstwo Cześnikównéj, ten, wywodząc całą smutną przeszłość przed sąd, — miał téż na korzyść obwinionego dać łagodzące okoliczności. Długie prześladowanie, napaści, zabójstwo popełnione bez rozmysłu, — dozwalały się spodziewać, iż wyrok być może mniéj surowy. — Historya obu siostr musiała się wytoczyć przed kratki — generał wcale się nad tém w piérwszéj nie zastanowił chwili, iż w ten sposób żona jego dotkniętą być może. Dygowski i obrońcy Skórskiego nie wiedzieli o tém że żona generała była siostrą Cześnikównéj. Dałoby im to broń w ręce...
Dopiéro nazajutrz rozmawiając o sprawie z jurystami, których ona żywo obchodziła, Hochwarth usłyszał, że w obronie Skórskiego, czy przeciwko niemu, wytoczy się cała przeszłość obu kobiét.
Zmieniło to natychmiast usposobienie generała... Dochodzenia sądowe mogły, idąc po nici, dotknąć żony jego, a nawet zmusić ją do świadczenia przed sądem, — ta myśl przeraziła go jak uderzenie piorunu. Zemsta zgotowana dla Skórskiego, obracała się obosieczna przeciwko niemu samemu... Sprawa już stała tak, iż cofnąć jéj nie było podobna...
Sam do Dygowskiego iść nie mógł, lecz tegoż samego dnia jeszcze pokierował tak krokami swemi, ażeby się z nim spotkać. Mecenas trzymał się na uboczu... Zbliżyć się doń pomogła zręczna strategia. — Było to w przedsionku sądowym, generał z nim się przywitał...
— Panie Mecenasie — odezwał się chłodno — wczorajsza nasza rozmowa utkwiła we mnie. — Nie chcę ażebym był pomówiony o niewyrozumiałość i okrucieństwo... musimy jeszcze pomówić z sobą.
Zgodził się na to jak najchętniéj Mecenas... Znikli oba odszedłszy na ubocze...
— Nie cofam słowa mojego, rzekł Dygowski — dług za Skórskiego
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cześnikówny.djvu/155
Ta strona została uwierzytelniona.