Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cześnikówny.djvu/159

Ta strona została uwierzytelniona.

dniéj jéj poszukać — mówił Dygowski. — Generał kładzie jeden warunek, abyś mu złożył dowody gdzie się znajduje dziecię... które ci siostra Cześnikównéj powierzyła...
— Ażeby je zgubić? podchwycił Skórski, aby śladu po niém nie zostało! a! rozumiem to dobrze...
— Ja, nic a nic — rzekł Dygowski...
— Generał jest mężem drugiéj Cześnikównéj, mruknął Skórski.
Obrońca porwał się z krzesła, chwytając się za głowę.
— A! teraz to rozumiem wszystko... możesz się wyratować! zawołał...
Skórski spojrzał wzrokiem dziwnym.
— Znałeś mnie innym, rzekł — ale ten piorun wszystko we mnie wywrócił, zmienił mnie całego... Nie chcę miéć więcéj na sumieniu! Dosyć tych kar za zbrodnie moje!! Dziecka nie dam na stracenie... to dziecko moje!.. Winienem żem je opuścił, ratować je muszę... wynaleźć je powinienem...
Zdziwił się w istocie takiemu usposobieniu przyjaciel, lecz zmilczał...
— A! ty nie wiész, dodał Skórski, trąc konwulsyjnie piersi, ty nie wiész co od téj chwili gdym trupa tego widział... stało się we mnie... Zdało mi się że jakiś obłęd spada mi z oczów — żem ja sam zabity dla życia, a obudzony dla pokuty... Dygowski, ja o nic już nie dbam, chcę tylko w sumieniu mojém spokoju... spokoju... spokoju!.
Mówił z wzrastającym coraz zapałem; nigdy go takim nie widział Dygowski, i zdumiał się a zmięszał niezmiernie.
— Przecież należy jakkolwiek uspokoić generała... inaczéj... będzie ci szkodził. — Gdzież jest to dziecię?
— Powierzyłem je łotrowi! Cudem jakimś znalazłem go i zmusiłem do wyznania, że je w domu podrzutków umieścił... Mam dzień i datę i godzinę...
— Moglibyśmy więc je odzyskać...
— Ale nie oddawać generałowi! nie jemu! dziecka czekałby los najsmutniejszy... To dziecko moje... Zapóźno pomyślałem o tém, ale chcę i muszę je odzyskać dla siebie — ześlą mnie w Sybir — mogę je zabrać z sobą...
Zadumał się. — Kogoś przecie na świecie miéć będę.
I znowu głowę spuścił na piersi.
Dygowski tarł i darł włosy na głowie.