Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cześnikówny.djvu/162

Ta strona została uwierzytelniona.

Nadzorca więzienia wpadł blady i zrozpaczony do generała oznajmując mu, że ten nieszczęśliwy zbójca, Skórski, niepojętym sposobem uszedł z więzienia.
Hochwarth zdawał się niesłychanie zdziwiony i obruszony... Poleciał sam natychmiast na miejsce badać jak się to stać mogło... Nikt w istocie wytłumaczyć tego nie umiał. Izba była pusta, ani śladu wyłomu, ani popsutego zamka... Stróże nie widzieli nikogo wychodzącego ani dniem ani nocą. Padało podejrzenie na wszystkich, ale szczególnych poszlak nie było przeciw nikomu. Coś cudownego w tém uwolnieniu widziano, tak że zabobonni ludzie gotowi byli wierzyć w czary. Najściślejsze badanie nie potrafiło nawet wykazać nocą czy dniem uszedł więzień i jaką wydobył się na wolność drogą.
Poszły listy gończe na wsze strony... ale że nikt tak bardzo sprawy nie popiérał, przygłuszono ją, i pozostała tylko legendą bajeczną w miasteczku... Utrzymywano że po kobiécemu przebrany wymknąć się musiał.






Panna Teresa przeglądała właśnie historyczne illustracye jakieś, ażeby z nich zaczerpnąć pomysł do stroju, w roli Maryi Stuart, gdy do drzwi zadzwoniono.
Ponieważ nikt oprócz obcych tym sposobem się nie oznajmywał, a znajomi pukali zwykle aby się do niéj dostać — panna Teresa z wielką niechęcią powoli zamknęła książkę i poszła ku drzwiom, poprawiając domowy strój zaniedbany... Twarz jéj wyrażała nieukontentowanie.
— Natręt jakiś! mówiła do siebie, chwili spokoju niéma człowiek...
Otworzyła przecież drzwi i ujrzała zupełnie obcego mężczyznę, już niemłodego, który bojaźliwie zaglądał wewnątrz mieszkania, stał na progu i wahał się co ma powiedziéć. Fiziognomią miał tak przestraszoną, twarz tak wybladłą i wynędzniałą, ręka w któréj kapelusz trzymał tak mu drżała, a w rysach tyle było wyrazu niespodzianie tragicznego, bolesnego, że panna Teresa z podziwieniem wpatrując się w tę postać, domyślając jakiegoś zbiédzonego artysty z prowincyi, przychodzącego po braterską jałmużnę — nie wiedziała sama co począć.
— Czy nie omyłką pan? spytała...
— Nie — słabym głosem rzekł mężczyzna...
— Panna Teresa... ska?