niemal. Nie mogła wyrzec słowa... wyciągnięta ręka jéj, odpychająca go — drżała...
— Dosyć tego — zawołała — jest to zapewne środek wyłudzenia odemnie zapłaty! Dziecko to do waćpana, do nikogo należéć nie może, tylko do mnie... Rodzice się go bezduszni zaparli, rzucono je bez nazwiska, bez znaku, bez opieki na łaskę i nie łaskę losu... a gdy sercem do litościwéj piersi przyrosło, ma być wolno piérwszemu lepszemu co się o nie zgłosi — zabrać aby je raz drugi i gorzéj może dać na zatracenie!!
Waćpan myślisz że ja mu je oddam! To dziecko mojém jest, bo mi je przyswoiła miłość moja, bo ona mnie kocha jak matkę, a ja je jak własne dziecię...
Co waćpan chcesz? oddam ostatnią koszulę! Dziecka! nigdy!
Mówiąc to jakby na scenie, była straszną, tragiczną — poruszającą.
Mężczyzna słuchając jéj z jakiemś poszanowaniem, wstał.
— Pani, zawołał — ja jestem ubogi, ja jestem nieszczęśliwym — ja nie mam na świecie nikogo, ale ja oddam co mam, aby choć późno obowiązku dopełnić. Ja jestem jéj ojcem.
— Waćpan jéj ojcem? katem raczéj — w zapale oburzenia odezwała się artystka... Nie byłeś jéj ojcem, zaparłeś się...
Przestraszona jakąś myślą, nie dokończywszy, pobiegła panna Teresa i zamknęła drzwi prowadzące do dalszych pokojów.
— Waćpan się nie łudź, dodała cała zdyszana, tego dziecka miéć nie możesz... Ja, jabym je miała oddać w ręce tego, co się go zaparł w niemowlęctwie...
— Pani, przerwał nieznajomy zmieszany — nie wypiéram się winy, godzien jestem kary, występnym się wyznaję... ale jestem nieszczęśliwy — jestem dziś bardzo nieszczęśliwy... Ulituj się pani nademną.
— A nad mojém dzieckiem mam nie miéć litości? wybuchnęła panna Teresa, ze śmiechem bolesnym. Jakąż rękojmią dla mnie daje ta spóźniona miłość i skrucha?
Coraz się bardziéj unosząc i pragnąc co najprędzéj ukończyć tę scenę, artystka pobiegła ku drzwiom wchodowym, i otworzyła je.
— Wychodź pan! nie mamy nic więcéj do mówienia z sobą... Żegnam pana. Nieznajomy stał w miejscu nieruchomy, pot tylko ociérał z czoła...
— Pani litości nie masz, szepnął cicho... Nie wiém jak mam mówić. Racz mnie wysłuchać, zaklinam panią.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cześnikówny.djvu/164
Ta strona została uwierzytelniona.