ła się przechadzać po pokoju, jakby tylko wyjścia natręta czekała. Po namyśle długim wstał z krzesła, chwiejąc się na nogach.
— Nazwisko moje pani jest niepotrzebne — odezwał się — ale z położenia mojego wytłumaczyć się muszę. Mimowolnie popełnione zabójstwo zmusza mnie do ucieczki. Jestem szlachcic, niedawno miałem jeszcze wieś, majątek... dziś pozostało mi około stu tysięcy złotych, mam krewnych za granicą. Jadę pracować aby dziecku przyszłość zapewnić. Pani sama nie jesteś majętną, jesteś artystką. Jakiż los jéj zgotować możesz? i chyba ten zawód ją czeka, któremuś się pani poświęciła. Jest on zaszczytny, nie przeczę — ale... Zamilkł.
— Przepraszam pana — przerwała gniewnie panna Teresa, mylisz się. Nie chcę jéj uczynić artystką, aby jak ja nie cierpiała, aby w duszy czując się królową, w życiu nie była najlichszéj gawiedzi poddaną, a w prywatnéj sferze istotą wyjątkową i niemal wzgardzoną... Nie — uczę ją pracy, usposabiam ją do życia w rzeczywistości, my snami żyjemy, a w przebudzeniach bolejem tylko. Nie — ona nie będzie artystką...
— Pani mnie nie uznajesz zdolnym zabezpieczyć jéj los — rzekł nieznajomy — daruj że téż ja odmówię pani do tego, nie chęci ale mocy... Pani żyjesz jak sama mówisz, snami, a życia twardego dni powszednich rozumiéć nie możesz.
— Ale mam serce i instynkt matki dla niéj, a waćpan zapóźno poczułeś, nawet obowiązki ojca...
Dosyć tego, dokończyła — próżno będziemy się sprzeczali — ja nie dam dziecka...
To mówiąc wskazała na drzwi, ale mężczyzna ani się ruszył z miejsca.
Panna Teresa, chociaż przeżyła wiele i przebolała, nie nabyła zimnéj krwi i cierpliwości, temperament miała żywy a nawyknienie do sceny nadawało jéj więcéj jeszcze namiętności w ruchach i postawie.
Serce jéj było rzeczywiście poruszone, nie wiedziała co począć z tym osobliwym natrętem, który spadł na nią niespodzianie z groźbą odebrania dziecięcia, do którego się przywiązała. Oburzoną była i gniéwną.
— Mówiłam panu, — powtórzyła po chwili — że dziecka mu nie oddam, jeśli jest jaki sposób prawny wydarcia mi go, możesz próbować, z dobréj woli, mówię panu uroczyście — nie zrzeknę się przybranéj siéroty. Jest moją, ludzie i Bóg inaczéj nie osądzą...
— Mówiłem pani, — rzekł ponuro mężczyzna, że prawować się nie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cześnikówny.djvu/166
Ta strona została uwierzytelniona.