mogę, upominać nie mam sposobu — rachowałem na jéj serce, na jéj litość na sprawiedliwość.
Nie miałabym serca, litości ani uczucia sprawiedliwości, gdybym uczyniła zadość jego żądaniu — przerwała artystka.
— Dodam to tylko — szepnął mężczyzna — iż mogę być co chwila pochwycony i zginąć, ale nie zważając na niebezpieczeństwo, będę stał u drzwi pani, póki mi nie oddasz dziecka... Mam dla niego obowiązki, chcę je spełnić dam mu imię moje — dam co mam... przestanie być sierotą bez nazwiska...
Teresa pogardliwie się uśmiechnęła. Niechże choć wiém, dodała — jak się pan nazywasz?
Mężczyzna zawahał się nieco i pomyślał.
— Jest to nie tylko moją, ale i innych osób dotyczącą tajemnicą — honorowi pani powierzyć ją mogę. Nazywam się — Michał Skórski.
Panna Teresa, która bardzo dotąd obojętnie słuchała co mówił, krzyknęła usłyszawszy nazwisko, znane jéj z wyznań przyjaciółki. Załamała ręce, ze spuszczoną głową padła w krzesło, nie odpowiadając stojącemu przed nią panu Michałowi.
Zdało się jéj cudem prawie, że ta nieznana siérota — była córką jéj najlepszéj przyjaciółki, widziała w tém jedno z tych dziwnych zrządzeń opatrzności niepojętych, które ludzie trafem zowią, a serca wiarą przejęte — Bożéj ręki dziełem. Przywiązanie generałowéj do tego dziecka, w którém się nie mogła domyślać własnéj córki — miłość Lizki dla niéj — wypadek, który te ciemności tak cudownie a nagle rozświécał — wszystko to pogrążało ją w jakiéjś zadumie uroczystéj. Skórski wytłumaczyć sobie tego nie umiał.
Panna Teresa nie rychło wstała i podniosła nań oczy.
— Niepojęte są losy ludzkie — rzekła — nazwisko pańskie, czegoś się domyślać nawet nie mógł, dało mi nazwisko matki dziecięcia. Jest w tém palec opatrzności. Ja jestem przyjaciółką Natalii, — w lepsze ręce dostać się dziecię nie mogło — i pan byś chciał je odbiérać!
Z kolei Skórski stanął zdumiony.
— Zkąd że pani wiész o czém nie powinien, nie może nikt wiedziéć?
— Myśmy siostrami serdecznemi dla siebie były niegdyś i jesteśmy do dziś dnia — nie miała dla mnie tajemnic. Lecz mogłażem się spo-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cześnikówny.djvu/169
Ta strona została uwierzytelniona.