— Czy mama co grała, że taka wzruszona, zapłakana — smutna? proszę zaraz dla Lizki pokazać twarz weselszą... Mamcia wié i sama mówi, że dla dziecinnéj Lizki łzy są zaraźliwe... to i ja się rozpłaczę.
— Nie płacz — dziś ci płakać nie wolno, powinnaś się pomodlić — rzekła wzruszona matka przybrana. Słuchaj mnie uważnie Lizko, gdybyś miała drugą matkę... czy byś mnie zawsze kochała?
— Jakto drugą matkę? zdumione spytało dziecię; — dwóch matek nikt miéć nie może...
— Lecz gdyby... gdyby, mówiła Teresa całując ją, matka przybrana musiała prawdziwéj ustąpić — czy dla mnie zostałoby ci w sercu miłości trochę?
Pytanie to niejasne, zmusiło dziecko do myślenia, Lizka nie dobrze je zrozumiała, patrzyła w oczy Teresie jakby w nich czytać chciała to, czego wyrazy niedopowiedziały...
— Jakże ja ciebie nie mam kochać? odparła cicho — i czyż może przestać kto raz kocha?
Naiwne to pytanie zapłacone zostało pocałunkiem, i nie mówiła już nic więcéj Lizce, która w główce swéj dziecięcéj rozbierając matki słowa, pozostała zamyśloną.
Zbliżała się godzina, w któréj zwykle na chwilę przybiegała generałowa. Z niecierpliwością oczekiwała na nią teraz Teresa. Co chwilę patrzyła na drzwi i wstrząsała się słysząc chód na korytarzu. Sama nie wiedziała jeszcze czy ma jéj wyjawić tajemnicę i w jaki sposób to dokonać, a czuła że utrzymać jéj w sobie nie potrafi. Naostatek znane pospieszne kroki Natalii, dały się słyszéć w korytarzu, weszła żywo, ale nie jak zwykle smutna i spokojna a zrezygnowana — weszła z oczyma czerwonemi od łez, z piersią wznoszącą się westchnieniami, zburzona, bezsilna weszła i upadła przy drzwiach na krześle.
— Co ci jest? na Boga! przybiegając do niéj wraz z Lizką, zawołała przyjaciółka...
— Nie pytaj! daj mi się wypłakać — daj mi się uspokoić, myśli zebrać. Chodzę jak obłąkana od rana... pod ciężarem nowym... ty nic nie wiész...
— Cóż się stało? twój mąż?
— Nie mów nic o nim... on wszystkich moich nieszczęść przyczyną... Róża biédna nie żyje! I jaki zgon! mój Boże — z ręki tego człowieka! Michał ją zabił...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cześnikówny.djvu/171
Ta strona została uwierzytelniona.