stem człowiekiem. Jak się to stało, nie wiém; padł strzał, widziałem krew — przeszyło mnie wrażenie morderstwa — zabity we mnie stary człowiek, jestem pokutnikiem i — nędzarzem. Nie pragnę życia — chcę umrzéć spokojny na sumieniu... spokojny!
Westchnął.
Drzwi się otworzyły i w progu stanęła z groźną twarzą Natalia. Popatrzyła nań.
— Ja jestem matką, odezwała się, waćpan żadnego nie masz prawa do dziecka.
Skórski stał niemy.
— Zabójco mojéj siostry — idź ztąd — i nie pokazuj się tu więcéj. Dziecka widziéć ci nie dam, nie jesteś wart go zobaczyć. Idź! pokutuj!
Wskazała ręką na drzwi.
— Idź!
Teresie biło serce, zdawała się jéj Natalia zbyt okrutną, lecz wstawiać się nie śmiała.
Skórski upokorzony nie mówiąc słowa wyszedł powoli... Słychać było nieprzytomny, dziwny, jakby pijany chód jego na wschodach...
— Ale on sobie życie odebrać może, szepnęła Teresa.
— O, tém nie odpokutowałby swéj zbrodni... odparła Natalia.
Osiem lat upłynęło od opisanych wypadków, zmieniło się wiele rzeczy, znikło osób wiele, zapomniano mnóstwa wieści i plotek, które niegdyś po świecie chodziły — salon tylko pani pułkownikowéj Salomei, z nieco wytartemi meblami, z troszkę odnowioném towarzystwem, — trwał zawsze na dawnéj utrzymywany stopie. Tryb przyjęć nie zmienił się wcale, a dla oczu tych co przywykli patrzéć na miłą gospodynię, twarz jéj nawet pozostała tak wdzięczną i świéżą jak dawniéj. Radca utrzymywał że pani Salomea odmłodniała i być to mogło, gdyż dawniéj prawie nie używała kosmetyków, posługiwała się własnemi zębami, obchodziła warkoczem danym od natury, a z postępem lat sztuce kazała zastąpić co wiek nielitościwy popsuł i wyszczerbił.
Wieczorami więc, z daleka, mogła się nawet świéższą wydawać.
Pewnego zimnego wieczoru, jak zawsze wśród karnawału, pułko-