wnikowa dawała coś tańcującego, co się balem nazwać nie mogło, ale nim było w istocie.
Pani Salomea nie pozwalała, aby zabawy u niéj nazywano balami. „Ja balów nie wydaję, — mówiła wszystkim, ale dla młodzieży, która zabawić się i poskakać potrzebuje, chętnie salon otwieram i zapraszam, byle wesoło się rozerwać. Choćby do białego dnia.“
W istocie muzyka nazwać się balową nie mogła, ale do tańca służyła wybornie. Składał ją fortepian wysłużony, któremu już nic się stać nie mogło, choć w niego całą noc bito co siły, skrzypce, basetla, klarnet i bębenek. Była to orkiestra usymplifikowana, pierwotna, nie ceremonialna; czasem skrzypce odpoczywały pod pozorem zerwania struny, czasem klarnet się oczyszczał z ciepłych tchnień rodzących tony, basetla odzywała się tylko jak czkawka, ale ten poczciwy fortepian nie znużony, wiecznie huczący, brzmiący bo mu pedałów nie popuszczano — zastępował wszystko. I skakano bardzo raźno a ochoczo. Wprawdzie do wieczerzy był tylko jeden wina gatunek czerwony i jeden biały, ale oba wyborne, a półmiski ładowane jak szkuty i potrawy niewykwintne a smaczne.
Miejsca było dosyć, bo zwykle dwa salony spore, u których zejścia się zasiadała orkiestra, służyły młodzieży do skoków. Znano owe wieczory pani Salomei z ożywienia i wesołości nie wymuszonéj, jaka na nich panowała. Sama gosposia choć ciągle się wyrzekała, że jest zastarą do tańca, dawała się brać do mazura, do kontredansa, do poloneza, do polki, walca tylko już nie znosiła, bo jéj zbyt działał na nerwy.
Spodziewano się w tym dniu gości więcéj niż zwykle, był jakiś karnawałowy przypływ młodzieży, inauguracye nowych panieńskich towarzyszek, mówiono o dziewicach mających po raz piérwszy ukazać się na ślizkich posadzkach salonu.
Młodzież dla tańca, starsi dla wieczerzy, wielu dla ciekawości wybierali się na raut pani Salomei.
Zwano czasem rautami te wieczory, dla ścisku, czemu drudzy oponowali, przedstawiając, że rauty z natury swéj są nie tańcujące, ale tylko duszące jarmarki.
Około godziny dziewiątéj już zaczynali się zbiérać goście i była nadzieja, że około jedenastéj muzyka ozwie się polonezem Kurpińskiego. Co chwila zjawiała się nowa suknia jasna, nowy bukiet, nową morą okryta mama, jakiś czarno obleczony tatko i z przeciętą na pół fry-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cześnikówny.djvu/179
Ta strona została uwierzytelniona.