Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cześnikówny.djvu/20

Ta strona została uwierzytelniona.

Szlachcic i panna Bogucka patrzeli, jeszcze nie wiedząc czy ją wstrzymywać; gdy obejrzawszy się tylko po miasteczku, jakby dla przypomnienia położenia, znikła im z oczów, biegnąc między domostwa i szopy...






Gdy służąca przyszła zdać sprawę swéj pani z poselstwa, znalazła ją z chustką na oczach, którą prędko reszte łez otarła, usiłując je ukryć i złożyć na ból głowy. Spytała, czy miała zręczność dać co ubogiéj i otrzymawszy odpowiedź, że tylko chustką ją swoją okryła, — piękna pani chwyciła szal ze stołu, i szybko w zamian za tę jałmużnę, oddała pannie Boguckiéj.
— Cóż się z nią stało?
— Pobiegła do lasu... bo ona tam zwykle przez całe lato przebywa biedna.
Pani spojrzała na nią oczami zdumionemi, chciała pytać o coś jeszcze, i słowa na ustach jéj zamarły.
— Nie wiem, odezwała się po namyśle, czy ja już daléj jechać będę mogła — muszę trochę spocząć. Na nieszpory pójdę do kościoła... jutro rano wybierzemy się daléj.
W postanowieniu tém było coś tak niezwyczajnego, iż panna Bogucka popatrzyła zdumiona na panią, nie dowierzając swym uszom.
— Widzisz że jestem chora — odezwała się cisnąc czoło ręką białą; — potrzebuję odpoczynku... podróż mnie niezmiernie trudzi, a choć nam pilno... to pół dnia można będzie nagrodzić...
— Zapewne, odpowiedziała Bogucka, ale jeśli się pani źle czuje możeby i do kościoła iść nie wypadało. Ścisk pewnie pospólstwa będzie na nieszporach, w kościołku; albo zaducha i chłód wiosenszany.
— Potrzebuję się pomodlić.. Święto.! — odezwała się pani spuszczając oczy.
Na tém skończyła się rozmowa; służąca poszła zanieść rozkazy pani. Obiadu przygotowanego nie tknąwszy prawie, podróżna usłyszawszy dzwony kościelne, okryła się zasłoną, otuliła czarną narzutką, i wyszła. Chcącéj jéj towarzyszyć Boguckiéj prosiła, ażeby została przy rzeczach. Musiała jéj być posłuszną; lecz lękając się o powtórzenie rannych mdłości, nic nie mówiąc wysłała troskliwa sługa lokaja, który zdala miał iść za panią.