elegancikowi, śmiesznym niemal wydawał się na starym kawalerze. Gruby łańcuch złoty u zégarka, pierścienie na palcach, laska z gałką wyzłacaną, maleńki kapelusik słomkowy z wstążką czarną, dopełniały stroju. Nie miłe czynił wrażenie pan Skórski, choć wdzięczył się wielce, i do proboszcza zbliżył się z taką wymuszoną grzecznością, uniżonością, pokorą, iżby go za najczulszą w świecie istotę wziąć było można, ktoby go nie znał.
Staruszek widać znał go dawno i dobrze, bo zimno przyjął i na powitanie natarczywe, odpowiedział ruchem ręki wskazując obok stojące krzesło, które przed chwilą zajmowała nieznajoma.
Stary kawaler usiadł, pochylając się ku proboszczowi.
— Mój Boże, — zawołał — a jegomość dobrodziéj zawsze widzę cierpiący... Na te reumatyzmy niéma jak wody. Do Karlsbaduby, do Toeplitz lub Trenczyna.
— Gdzie mi się tam włóczyć na starość! — odparł proboszcz.
— Przytém i lato a słońce pomaga wiele, byle ciepła nadeszły.
Rozśmiał się w tém pan Skórski, i zmienił rozmowę.
— A dla tego ojciec dobrodziéj wieczorkami sam na sam jakieś wędrujące jejmoście przyjmuje...
Nieszczególny ten żarcik nie zasługiwał na odpowiedź, ksiądz zmilczał.
— Cóż to pana do nas sprowadziło? — odezwał się po chwili — boć to wpan nie częstym gościem tutaj... i w kościele go widzę rzadko...
Skórski się obejrzał i z krzesłem przysunął.
— Ojcze dobrodzieju, — szepnął, — znasz najlepiéj moje nieszczęśliwe położenie... ja dla téj baby przeklętéj, waryatki, nosa z domu wytknąć nie mogę. Pod strachem Bożym kiedy niekiedy wyjadę i to... ot jak dziś... o mało biédy nie napytałem....
Proboszcz milczał długo.
— Uderz się w piersi, — rzekł w ostatku, — a powiédz czyś nie zasłużył na to?
— A! dalipan nie gorszy byłem i jestem od drugich, — zawołał głosem zawsze stłumionym pan Skórski. — Za grzechy młodości, i to tam takie głupstwo, całe życie pokutować... Słowo daję, to za wiele. Cóż to? może się jednemu trafiło?.. Młodość,. krewkość... zwyczajne...
Na nieszczęście bardzo to są zwyczajne sprawy, — odezwał się staruszek, — a jednak inaczéj się one przedstawiają niż w tym wypadku...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cześnikówny.djvu/30
Ta strona została uwierzytelniona.