Przypomnij sobie waćpan, co masz na sumieniu... Serce czasem pociągnie człowieka, Bóg słabość przebaczy, ale rozpusty... trudno.
— Albom to ja, — oburzając począł gość, — rozpustniejszym był niż inni?
— Dajmy temu pokój... rachuj się sobie z sumieniem, — rzekł stary, — to nie moja rzecz.
— Właśnie żem miał czas tu rachunek robić i przerabiać, a winy tak wielkiéj w sobie nie znajduję, za jaką nielitościwie karany jestem... I dziś tu w rynku, cudem tylko uniknąłem awantury, ta czarownica, pijaczka znowu się zjawiła. Nareszcie mi ten wieczny postrach obrzydł, nie mogę już wytrzymać dłużéj. Każę ją zamknąć, zapłacę co zechcą. Jawna i oczéwista waryatka. Możeż to być, aby się jéj dano włóczyć po gościńcach, i ludzi spokojnych napadać? Ja życia godziny nie jestem pewny. Byłbym się razy nie wiem wiele mógł ożenić... Szatan ten albo mi zawsze potrafił przeszkodzić, albo mnie strachem odegnał od ołtarza. Raz się to przecież skończyć musi. Dosyć już tego.
Poruszony wstał pan Skórski, i począł przechadzać się po pokoju. Ksiądz patrzył nań nie mówiąc słowa.
— Zapłacę za utrzymanie, za podróż, niech ją wezmą i zamkną...
— I tém uspokoisz sumienie? — spytał proboszcz.
— Moje sumienie spokojne! ja nic na sumieniu nie mam! — odwracając się przerwał Skórski, — odpokutowałem z nawiązką!!
Zburzony był widocznie, ale wkrótce się miarkować zaczął.
— Właśnie, — rzekł łagodniéj, — przyszedłem światłéj rady ojca dobrodzieja zasięgnąć, i prosić o jego opiekę o poświadczenie, że to niewyleczona waryatka... Zaświadczą mi to téż wszyscy...
— Mój panie Michale, — przerwał proboszcz łagodnie, — ja bym ci tego nie życzył. Jeszcze raz mówię uderz się w piersi, pokutę straszną prawda i długą odbywasz, aleś zawinił. Daj téj nieszczęśliwéj skończyć życie na swobodzie. Wiesz jak ją zamykanie do wściekłości pobudza. Szał jéj odchodzi... Nielepiéj żebyś na czas się ztąd oddalił, wyjechał... Ona nie pożyje długo. Dla ciebie świat otwarty... a tu w sąsiedztwie i tak ci nie bardzo wygodnie.
— Z kraju się oddalić nie mogę, — chmurno rzekł Skórski, — nie chcę, a u nas gdziebymkolwiek się przeniósł, jestem pewny, że mnie znajdzie. Jakim sposobem, jakim cudem ten szatan tropy moje śledzi, to przechodzi pojęcie... Probowałem przecie... ale już tego dosyć... —
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cześnikówny.djvu/31
Ta strona została uwierzytelniona.