Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cześnikówny.djvu/36

Ta strona została uwierzytelniona.

starego dębu leżał wyciągnięty Skórski, z głową zwieszoną na piersi, z któréj krew jeszcze się lała... twarz miał bladą i usta wykrzywione — konwulsyjnie zaciśnięte dłonie jakby do obrony od nieprzyjaciela były przygotowane... Tuż przy nim stała Cześnikówna z powiędłą resztką łatoci w rozrzuconych włosach, na pół chustką nową osłoniona, z wyrazem dzikim radości jakiéjś i szału na twarzy...
Skórski żył jeszcze, ale potrzebował co najrychlejszego ratunku. Wieśniacy zaraz się wzięli do podźwignięcia go, związania głowy, zatamowania krwi i ocucenia z omdlenia. Nie odzyskał jednak przytomności.
Cześnikówna patrzyła ciekawie zdaleka, milcząco; nagle ujęła obu rękami za suknię, podniosła głowę i gdy go złożono nieopodal na trawie, — ruszyła się do swego tańca ze śpiewem. Wieśniacy ani śmieli ani mogli ją odpędzić. Biegła w koło leżącego coraz żywiéj, coraz żywiéj, coraz śpiewając głośniéj... i straciwszy wreszcie siły, padła na kolana klaszcząc w dłonie.
Zajrzała w bladą twarz leżącego, pokazując mu pięści.
— A co, kochanie! a co? skończyło się! Przyszła kryska na Matyska... Leży kawaler na trawie, na trawie, a z głowy życie płynie — płynie... a różyczka nad nim siedzi i nie płacze... śmieje się! śmieje! klaszcze w dłonie... Skończyło się wszystko, skończyło... kochanie, zdradzanie, wesele i smutek.... Zimny leży pan na ziemi chłodnéj... a tu wiosna rozkwita, wejdzie jutro słoneczko, oświeci wykopaną mogiłę... Skończyło się, skończyło — jakby życia nie było...
Zawodziła tak pół mówiąc, pół niby śpiewając; aż nagle umilkła, wyciągnęła rękę do ciała, ściśniętą pięścią uderzyła w pierś i serce. Ludzie odepchnąć ją chcieli, porwała się na nogi i stanęła zdala.
— Precz hołota! to mój trup! to mój kochanek... słyszycie. Ja tu nad nim pani... ja! — Dół mu wykopię sama, ściągnę go i położę i zasypię, i zaśpiéwam nad głową. — Dobranoc! dobranoc! Dygnęła...
Włościanie z zabobonnym strachem przysłuchiwali się téj mowie, któréj połowy pochwycić ani zrozumiéć nie mogli. Trzeba było coś radzić, gdyż Skórski żył i oddychał. Nieopodal stał wóz, szczególnym trafem należący do wójta z Brończy, umyślili więc włożyć go nań i wieść powoli do dworu. Lecz gdy ciało podnosili, Cześnikówna rzuciła się ku nim, jakby im odebrać chciała; musiano ją odepchnąć...
Pogroziwszy ludziom, opamiętała się, że przeciw nim jedna nieda sobie rady — i gdy Skórskiego podniesiono, poszła o kilka kroków za ni-