twemu zapomnieniu, któremu uległy ruiny dawnych grodów, zasypana Pompeja i przez długie wieki zakryte katakumby... Są ludzie i salony, które tak przechodzą jak kwiaty;.. opadną z nich listki zabarwione na ziemię, noga przechodnia z błotem je pomięsza, łodyga zeschnie siéroca — woń rozniosą wiatry i wszystko na wieki skończone...
Salon pani Salomei był swego czasu bardzo świetny. Gospodyni, nie młoda już wdowa, jak się zdawało majętna, chociaż ani źródeł jéj dochodów, ani ich doniosłości nikt nie znał — miała wszystkie przymioty jakich do funkcyi téj trudnéj wymagać można. Była dowcipną, oczytaną, lubiła sztuki, bawiła się namiętnie muzyką, obchodziło ją wszelkie nowe zjawisko — miała wiele pobłażania dla ludzi i wyrozumiałości dla ich błędów — nie gardziła żadnym żywiołem, który jéj salon mógł chwilowo podnieść i uczynić pociągającym, chętnie służyła zakochanym i broniła do ostatka oskarżonych — o małe wykolejenia na smutnéj drodze żywota...
Nawet powierzchowność pani Salomei, którą w kołach znajomych zwano pułkownikową, choć nieboszczyka jéj męża równie nikt nie znał, jak majątku — nadawała się doskonale na panią takiego salonu. — Wiek jéj był zagadką, była jeszcze ładną, już nie bardzo młodą, pełną wdzięku, troszeczkę zalotną, choć nikt, nic, nigdy zarzucić jéj nie mógł. Niektórzy dawali jéj lat trzydzieści kilka, drudzy o dziesięć więcéj. Miała tę szczególną fizyognomyą i humor że wcale nie starzała. Być może, iż rzadko pokazując się we dnie, wieczorami umiejąca obrachować efekty światła, resztki piękności tak doskonale zachować potrafiła...
Salon pani Salomei nie znajdował się w jedném z głównych ognisk miasta, gdzieby obszerniejsze mieszkanie bardzo drogo opłacać potrzeba; — zajmowała dom przy niewielkiéj uliczce, ale urządzony pięknie. A że od wielu lat w nim mieszkała — gospodarz zgodził się chętnie na to, by sobie lokal podług swéj fantazyi ubrała. Było to więc skromne zarazem i poważne i piękne, a nadewszystko w dobrym bardzo smaku. Było w modzie mieć wolny wstęp do salonu pani pułkownikowéj, która przyjmowała dwa razy na tydzień, w Niedzielę i Środy. Oprócz tego mniejsze kółka zbierały się u niéj niemal codziennie, gdyż wieczorami, prawie zawsze siedziała w domu.
Wszystko co mogło do rozmowy pobudzić, nastręczyć przedmiot do rozrywki — zająć przyjemnie gości — obficie tu było nagromadzone.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cześnikówny.djvu/43
Ta strona została uwierzytelniona.