nowe z pomocą starych odświeżonych — musiał się w końcu kazać przedstawić pani Salomei.
Obrządku tego w jednę piękną środę jesienną dopełnić miał dawny towarzysz szkolny, kolega ze służby cywilnéj, pan radca Fazyński; — bo w Warszawie mało kto nie jest, nie był i nie może być jakimś radcą... Radca Fazyński był jednym z prawdziwych i dobrego gatunku; urzędnik od lat młodych, przyrosły do tutejszego bruku i pilnie zajęty swojemi obowiązkami biurowemi we dnie, wieczorami rozrywał się w resursach, teatrze i na wieczorkach. Swobodny, wdowiec bezdzietny, pan Fazyński niczém nie był krępowany; żył jak chciał — a chciał żyć tak aby uniknąć wszelkich zawikłań, kłopotów, przeszkód i t. p. Miał za prawidło do niczego się nie mięszać, od nikogo nic nie żądać i nigdy się nie unosić....
Skórski odwiedził go przybywszy. Radca go naprzód wybadał wielostronnie, czy nie miał jakich kolców, dziwactw, pretensyj, procesu, zaległości do odzyskiwania, potrzeby protekcji i t. p. a przekonawszy się, że żadnym z tych defektów dotknięty nie był, chętnie mu podał rękę....
Miał gotowego wista u niego i doskonałą herbatę w dnie niezajęte innémi rozrywkami. On sam wniósł iż powinien się zaprezentować pani Salomei, opisał mu dom, wskazał spływające z uczęszczania doń korzyści i — namówił łatwo...
— Chociaż trochę na starego kawalera wyglądasz, rzekł — ale możesz się jeszcze rozpatrzywszy ożenić. — Tu do wyboru znajdziesz co zechcesz...
— Ja chcę już pozostać wdowcem, mam bratunków jako spadkobierców, a komplikować sobie ekzystencyi drugi raz — ochoty już nie mam. Zęby mi powypadały... gdzie się już żenić...
Skórski oświadczył się z gorącą chęcią zrobienia znajomości z pułkownikową. Jednéj tedy środy ubrawszy się starannie, i wyglądając wcale przyzwoicie, Skórski towarzyszył przyjacielowi na pokoje pani Salomei.
Przyjęcie się tu rozpoczynało o óśméj, lecz z lepszym tonem było przybyć około dziewiątéj. Tak téż uczynili.
Osób zastali już kilkanaście. Piękna gospodyni, któréj nadzwyczaj do twarzy było w sukni czarnéj, przywitała radcę nader wdzięcznym uśmiechem, a na Skórskiego rzuciwszy okiem znawczyni, posadziła go
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cześnikówny.djvu/45
Ta strona została uwierzytelniona.