Róża układła się na ziemi, podsunęła rękę pod głowę i usnęła natychmiast, długiém znużeniem złamana...
W drugim pokoiku nie było nikogo. W trzecim dopiéro siedziała z książką w ręku, skromnie ubrana ta sama kobiéta, która drzwi otworzyła wchodzącéj generałowéj. Przy jéj kolanach stała dziéweczka, z rozpuszczonemi włosami, ręce wyciągając ku wchodzącéj i śmiejąc się do niéj z radością dziécięcą.
Generałowa pocałowała ją w główkę.
— Lizko moja — rzekła — idź.... zabaw się — ja z twoją mamą muszę cóś pomówić długo... Nie wchodź tylko do piérwszego pokoju... tam leży kobiéta... któréj przeszkadzać nie trzeba...
Dziécię doskonale zrozumiawszy, rzuciło się jeszcze raz na szyję generałowéj i pobiegło. Dwie przyjaciółki zostały same. Ta którąśmy przed godziną widzieli na pół ubraną, wdziała już skromną suknię czarną i wydawała się w niéj lepiéj, choć twarz zmęczona, oczy wpadłe głęboko, znamiona ciężkiéj pracy i przebolałych godzin, nadawały jéj coś prawie męczeńskiego. Wesołość i rezygnacya kontrastem podnosiły ten wyraz utajonéj boleści życia.
Generałowa, która łzy miała na oczach, uściskiem dziecka wyciśnięte, otarła je prędko, pochwyciła dłoń jéj i ściskając, zawołała głosem stłumionym:
— Daruj mi, przyjaciółko, towarzyszko, siostro moja, jeśli mi cię tak nazwać wolno — scenę dzisiejszą. Rachując na serce twe, pod dach się twój schroniłam z niedolą moją... Znasz mnie od lat wielu, od tych dni, gdyśmy razem młodą nędzę na tych deskach teatru spędziły, z których tyś dotąd nie zeszła... A! i dobrześ uczyniła! Jam na innym teatrze i własnego życia gram tragedyą! Widziałaś tę żebraczkę — to siostra moja — siostra rodzona, siostra upadła aż na dno najgłębszéj kałuży. Ja ją ratować muszę! Pomóż mi! Ty masz serce ludzkie, niewieście — tyś dobra...
— A! z duszy, z serca! — przerwała gwałtownie i ze łzami w głosie artystka — zrobię co każesz! Choćbym ją za własną moję siostrę nawet podawać miała — cóż mnie to zaszkodzić może — nic nie mam do stracenia, a zyszczę dobry uczynek.... Rozkazuj, droga moja..
— Dam co potrzeba na to... zaopiekuj się nią... najmij dla niéj izdebkę — odziéj, nakarm... zapobież, jeśli podobna...
Tu rumieniec okrył jéj twarz.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cześnikówny.djvu/62
Ta strona została uwierzytelniona.