możności. Tak męcząc się blizko godzinę przesiedzieli razem, słuchając opowiadań awanturnika, często zakrawających na myśliwskie historye nieprawdopodobieństwy i przesadą. Naostatek generał wstał, obu podał rękę i pożegnał ich, spojrzawszy na zegarek.
— Otóż masz czegoś sobie życzył, szczęśliwy człowiecze, odezwał się po odejściu generała radca — pragnąłeś poznać tych państwa, sam ci się nastręczył Hochwarth...
— Ale któż ci powiedział żem ja sobie tego życzył?
— Z wczorajszych pytań twych, łatwo się tego było dorozumiéć — dokończył radca, jest to tém osobliwszy wypadek, że generał nie szuka nigdy znajomości, bo jest niemi obarczony.
— Ja mu téż ciężarem nie będę — odezwał się pan Michał.
— Ale go powinieneś odwiedzić!
Skórski aż się wstrząsł. — Po co? na co? dosyć mam tego...
Rozeszli się późno do domu.
Następny dzień upłynął dosyć nudnie, trzeciego około dwunastéj, gdy Skórski miał wychodzić, służący przyszedł oznajmiając generała Hochwartha.
P. Michał pobladł. — Cóż było począć? przyjąć musiał, wyszedł nawet naprzeciw niego. Stary żołnierz z wesołą miną wtłoczył się, rubasznie witając szlachcica.
— Piérwszy do pana przychodzę, rzekł — ja tu już zasiedziały, pan dopiéro przybyły, poczuwam się do obowiązku opiekowania się nim... Już mi się waszmość nie wykręcisz...
Skórski sam nie wiedział jak dziękować, a gość gdyby był chciał nieco nań zwrócić uwagę, musiałby był dostrzedz w jego twarzy takiego przerażenia i pomieszania, jakby go największe dotknęło nieszczęście.
Skórski, ledwie podawszy cygaro, na parę słów się mógł zdobyć. Nie zważał na to generał, sam mówił wiele, śmiał się jakimś śmiechem suchym i przykrym; opatrywał wszystko, zabawił dłużéj niż zwykła trwać piérwsza wizyta — jakby się nasycał zadawaną męczarnią, i opuścił Skórskiego natrętnie zapraszając do swojego domu...
Odprowadziwszy go do drzwi przedpokoju, Skórski zaniechał tego dnia wyjść na miasto i padł w fotel, aby się namyśléć co miał począć. Położenie stawało się tak przykre i niebezpieczne, iż zrazu nie widział innego wyjścia nad udaną chorobę i ucieczkę. Bił się z myślami długo... wstyd, bądź co bądź, było uchodzić, nie wiedział już zresztą co daléj po-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cześnikówny.djvu/69
Ta strona została uwierzytelniona.