szony odezwać się do niéj, i odebrał nic nie znaczącą, obojętną odpowiedź.
Ochłonął. Pani Natalia zdawała się bez żadnego wzruszenia widziéć go w swoim domu. Skórski zaczynał sobie mówić, że jéj interesem więcéj daleko niż jego było wszelkie dawne stosunki pokryć zapomnieniem, to go jakoś ośmiéliło, i od połowy obiadu weselszym już być począł.
W końcu podano wino szampańskie, stary węgrzyn, a po przejściu do salonu, kawę i likwory... Kapitan i regent byli oba w takich humorach, że dwu ich starczyło na ożywienie towarzystwa...
Kwadrans może jeszcze zatrzymała się gospodyni domu w salonie — i znikła... Zapalono światła wcześnie, zapuszczono firanki... W bocznym pokoju zjawił się z całym przyrządem do gry zielony stolik, karty i świéce.
Generał natarczywie proponował wista... niepodobieństwem było odmówić. Skórski przebywszy jak mu się zdawało Scyllę i Charybdę, zupełnie odzyskał swobodę, mowę i humor, który dobry obiad podsycił.
— Myśmy tu sobie zwykli wieczorami grywać małego wiścika — odezwał się gospodarz. Wiém od radcy że i pan go grywasz chętnie — ja nie lubię dziadka. Rad jestem że siądziemy we cztérech.
Punkt był po dukacie, ze wszystkiemi możliwemi szykanami.
W takiego małego wiścika, można było przegrać dwieście do trzechset czerwonych złotych jednego wieczora. Ceny téj nie spodziewał się Skórski, zmieszał się nieco, ale mu wstyd było się wymawiać.
— Przyznam się panu generałowi, rzekł — że nie zwykłem grywać tak drogo.
— Cóż za drogo! co za drogo! podchwycił Hochwarth — z gubernatorem Indyj wschodnich grywaliśmy co wieczora po funcie szterlingu... Gdy się ciągle na tę cenę gra, mała wypada różnica. Nie idzie zresztą o wygranę, ale o zabawę. Grać zaś na złotówki i ruble, nie ma wzruszenia i interesu.
— Ja nawet w przypadku gdyby mi nie służyła karta... nie miałbym przy sobie...
— Cóż znowu, przerwał, siadając, gospodarz i rozdając już karty — o to przecie nie idzie! U mnie rachunki raz w tydzień są płatne...
Regent i kapitan nie wymawiali się wcale, śmiano się delikatnie z wieśniaka, aby w nim szlachecką miłość własną obudzić... Wiścik się począł...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cześnikówny.djvu/74
Ta strona została uwierzytelniona.