— Gdzie zaś — zawstydzony cicho szepnął Skórski, — summa do któréj ci się przyznać nie mogę, ależ to przecież szuler nie jest?
Radca ruszył ramionami. — Nigdy o niczém podobném nie słyszałem. W resursie grywa grubo, szczęśliwie, to prawda, lecz nikt nigdy go nie śmiałby posądzić o grę wyrachowaną, mówiono kilka razy o znacznych przegranych.
Zamyślił się Skórski.
— To chyba gra była na żart, na kredkę i bez konsekwencyi, nic innego nie przypuszczam...
— Ja także, — jednak przyznani ci się, jestem niespokojny trochę...
— Sam ci winien sobie, — zimno odezwał się przyjaciel — tak się dać unieść, zapalić.
Mogę ci tylko zaręczyć, że choć z innych względów o generale mówią bardzo różnie, nigdy nikt o grę chciwą, o szulerstwo go nie posądzał.
Skórski opowiedział ze szczegółami swoję przygodę, i wymienił kapitana Bobrskiego i regenta Rybkę.
— To mnie dziwi że oni byli do gry proszeni, odezwał się radca, bo kapitan osławiony szuler, a regent już miał z tego powodu nieprzyjemności. Za podrabiane karty zleciał raz ze schodów, i nikt z nim uczciwy nie gra...
Skórski oniemiał.
— Ale oni oba przegrywają ciągle! zawołał.
— To rzecz niezrozumiała — zakończył radca. Przegrałeś więc do gospodarza, to jeszcze nic... da ci się odegrać.
Niewiele tém pocieszony, prosząc o tajemnicę, odszedł Skórski do domu. Wmawiał on spokój sam w siebie, ale go trawiła gorączka, po nocach spać nie mógł, olbrzymi ten dług leżał mu na piersiach. Prócz tego zmuszony dlań bywać w domu generała i spotykać się z twarzą Natalii chmurną i groźną, choć nigdy słowa od niéj nie posłyszał przypominającego przeszłość, — doznawał niewysłowionego wrażenia jakiegoś, gdy czuł wzrok jéj tylko zwrócony na siebie. Palił go on, dręczył, nękał...
Dziwnym skutkiem uroku jaki na nim wywierał było, że lękając się tego wejrzenia przebijającego jak żelazo zimne, nie mógł się wstrzymać od szukania go. Wkuty nim siedział niemy jak pod pręgierzem, niekiedy sam na siebie się gniewając, iż zwyciężyć się nie mógł, i odejść uciec nie umiał.
W domu generałowa widocznie grała rolę podrzędną, sam pan oka-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cześnikówny.djvu/78
Ta strona została uwierzytelniona.