Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/151

Ta strona została skorygowana.

nieznacznie, tak że nikt, nawet siostra, kradzionego nie widziała uśmiechu.
Szli znowu i dumali. Wieczór, w duszach kobiécych, w duszach ludzi których losy całe są jeszcze w nadziejach, zasiéwa niezliczonych dumań nasiona. Obie panny posłuszne natchnieniom jego, dumać zaczęły, kto wié czy nie o panu Alexym; dumał też Alexy, może o któréj z nich, jeśli nie o obódwóch. Choćby wcale myśléć nie chciał o nich, to musiał, bo obie pod ręce prowadził, a one tak się łaskawie na nim opiérały, że trudno aby zapomniał, jak blizko niego były.
Szli tedy; pięknym laskiem, pięknym wieczorem, pod niebem pogodném, wśród orzeźwiającego chłodu, a dumania ich godząc się z otaczającym światem, pogodne też i piękne być musiały; czasami przerywał je Pan Djonizy, raptowném palnięciem z liścia, skutecznie przypominając znikomość dumania i świat z którego uciekali myślami.
Po chwili, w oddaleniu dały się słyszéć głosy.
— To głos papy, odezwała się Julja, ale z kimże by to rozmawiał? Wyszli pewnie na nasze spotkanie.