Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/159

Ta strona została skorygowana.

Pan Djonizy zawsze klaskał trzymając się w przyzwoitéj odległości z tyłu za wszystkimi.
Adolf i Julja nie tracili czasu. Ręka pod rękę, wieczorem, w lasku, szybko się ubiega droga do serca, choć się chodu i postępu nie czuje. Zaczęło się od wzajemnych prześladowań, użaleń, westchnień, tych preludjów zapowiadających silne zawiązanie się rozmowy, skończyło się na tém ja, na którém się wszystko kończy. Raz wdawszy się w rozmowę przez któréj niezliczone kombinacje, idzie się do coraz większego wywnętrzenia i poufałości; — nie zastanawiamy się nad skutkami, rzucamy się ślepo, oddani tylko roskoszy obecnéj wylania się. Któżby uwierzył, że mniéj niż w pół godziny Adolf i Julja byli tak dobrze z sobą, jakby się znali od roku, jakby ta poufałość, stopniami rosnąc powoli, wyrosła nareście straszna, niebezpieczna dla obojga. A wszystko w pół godziny; tyle to może noc, las, ciemność, i to zbliżenie w którém słów prawie nie potrzeba aby się zrozumieć, w którém rozmowa idzie szybko jak myśl, działa, oddziaływa, zmienia wyobrażenia jedne drugiemi i przyprowadza do tego stopnia.