Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/174

Ta strona została skorygowana.

choć w części do naszego bractwa należysz, znami, do Mazura.
— Idę! idę! służę! Adolf poskoczył do pokojów.
W około sali siedziały strojne damy, mężczyźni wykrochmaleni chodzili w nowych frakach (z których nie jeden dla tego od dziesięciu lat konserwował się w kuferku, z pomocą myszek): huczna kapella, rznęła już Mazura zawiesistego od ucha. Matylda spokojna, wesoła, szczęśliwa, stała w białéj atłasowéj, pokrytéj korónkową sukni, z wieńcem pomarańczowych kwiatów, rozmarynu i mirtu na głowie, sparta o kolumnę. Koło niéj kobiéty, koło niéj mężczyźni — ona była bóztwem tego dnia i uroczystości. Między pannami kibicią, ożywioną twarzą, swobodą ruchów, i złym humorem, który jéj kapryśnego wdzięku dodawał — odznaczała się, odbijała Julja
Oczy Adolfa, mimowolnie zwróciły się na nią, zdało się, że go ku sobie niepojętym ciągnęła urokiem; spójrzał, zmięszał się, pobladł, poczerwieniał, potém rozśmiał się ustami, odwrócił głowę i poszedł ku żonie — przez sumienie.