Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/179

Ta strona została skorygowana.

— Ach, przebacz pani! przerwał Adolf — wiem już wiem! Co za omyłka! przepraszam, potrzebowałaś — chustki od nosa?
Tego nie zniosę, zawołała Julja — pan nawet nie raczysz słuchać, co ja mówię — prosiłam o białe atłasowe trzewiki!
To mówiąc, choć w jednych tylko pończochach, pobiegła sama do pudełka, znalazła trzewiki i siadła je kłaść, a Adolf już chciał wychodzić, gdy go mocnym głosem przywołała.
— Czy już się panu znudziło? Jeśli nie — toż przecie nie słyszałam, żeby było grzechem patrzeć w dzień ślubu na cudze — trzewiki — Poczekajże chwilkę, mam pomówić z tobą.
— Ale — a nuż kto wnijdzie! przebąknął zafrasowany Adolf.
— To ja, nie ty myśléć o tém powinnam zawołała żywo Julja, bo mnie to byłby wstyd, nie mężczyznie, któremu chluba gdy uwiedzie; on wolny jak ptak, śmiałém czołem robić może, co mu się zamarzy. Trzeba być takim — takim — tchórzem, nie tchórzem, dzieckiem jak ty, żeby się lękać! Spuść firankę w oknie od dziedzińca, wszystko widać ztamtąd. Drzwi zamknij na klucz i chodź do drugiego pokoju.