Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/184

Ta strona została skorygowana.

łamania okna od dziedzińca, Adolf truchleje, mięsza się, niewié co począć, nie myśli nawet jak siebie i swoją towarzyszkę ratować.
Ale Julja nie traci przytomności.
— To, to widzę gorzéj niż pies wściekły! odezwała się cicho rzucając szybko oczyma po pokoju i zagryzając usta z niecierpliwości — To okno dokąd wychodzi? prędko? prędko? oni się tam dobijają! Chwila i po nas! Gdzie ono wychodzi?
— To — okno — okno — ja — podobno — ale, bo czy — na ogród! na ogród, bąknął Adolf, który całą duszą słuchał odgłosu zaczynającego się wyłamywać okna od dziedzińca.
— Otwórz go, prędko — zawołała Julja, wyłam, rozbij szyby, zgruchocz, wysadź, zrób co chcesz!
W téjże chwili zgasiła świécę, słysząc brzęk szyb w oknie, które młodzież usłużna dla Panny Izabelli, rozbijała, pod przewodnictwem śmiejącego się do rozpuku z tego szturmu Prezesa.
Adolf stał drżący, bezsilny, zmięszany, poruszył oknem, nie miał siły wyłamać, było zabite —
— Zgubisz mnie Adolfie, zgubisz mnie na