Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/186

Ta strona została skorygowana.

Djonizego, zastęp młodzieży, przyskoczył do okna. Obaczywszy wystawione krzesło, zdruzgotane okno, i potłuczone szyby, jeden z nich krzyknął.
— Bądźcież zdrowe salopy, po czasie przyszliśmy, już się oni wybrali.
— Goń, goń! uciekli! krzyknęli wszyscy razem.
Cała młodzież rozbiegła się po ogrodzie, a Djonizy zapaliwszy świecę, dostał się do pokojów. Lecz jakże się zadziwił, gdy wszystko nieporuszoném i nietkniętém obaczył.
— Hola! hola! zawołał do tych, którzy przypatrywali się oknem i otwierając drzwi na klucz pozamykane — Łotry nic wziąść nie mieli czasu!
Przeszedł piérwszy pokój, otworzył drugi; kilkanaście osób wbiegło natychmiast.
Za tłumem mężczyzn, którzy wypytywali o szczegóły wypadku, weszły i kobiety wkrótce, niespokojne o swoje salopy. Z niémi i Panna Julja, z najspokojniéjszą uśmiechającą się twarzą, pytając ciekawie brata.
— Djonizy, a moja salopa?
— Są! są wszystkie co do joty, odpowiedział