Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/187

Ta strona została skorygowana.

brat. Ja naprzód waszych patrzyłem. Ale chwała Bogu nic nie wzięto.
— Któżby to znów taki był? kto to być może? odezwało się kilka głosów.
— Nikt tylko zmówieni lokaje, domowa jakaś sztuczka. Rozbiegli się wszyscy, niepodobna aby kogokolwiek nie złapali.
Pogadano trochę jeszcze i z kolei każdy wymknął się i wracał do sali.
Tu Adolf naprzemian czerwony i blady, stał zmięszany przed Matyldą, ze skrwawioną głową, którą mu radzono jak najprędzéj zawinąć i opatrzéć.
Biédna Matylda cała była drżąca, niespokojna.
— Po co bo to było latać za tymi łotrami, zcicha gdérała na męża — Tyle osób pobiegło, i tobie Bóg wie dla czego ganiać się zachciało. Tak nie uważnie rozbić sobie głowę! I zarosiłeś się cały, gotoweś jeszcze z tego rozchorować się. Ach! a żebyś się był mocniéj, żeby w skroń uderzył!
I troskliwa Matylda dawała mu nauki, których on biédak w pół słuchał, w pół nie, a że nie zwykły do kłamstwa, niezgrabnie się i śmie-