Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/188

Ta strona została skorygowana.

sznie wykręcał. Prócz tego okropne owe, dla nowożeńca, słowa Julij.
— Nie wierz nikomu! chodziły mu strasznie pogłowie. Taką naukę, taki aforyzm posłyszéć w dzień ślubu i z czyich ust jeszcze.
Stare matrony, wrożyły cóś nie dobrego, z tego stłuczenia głowy w dzień ślubu; młodzież żartując, życzyła, aby innych znaków nie nosił na czole. O ohydne żarty! Adolf czuł się wszystkiém i wszystkimi srodze utrapiony, okrążająca go wesołość, jak biała szata, na któréj czarny znak położono, wydatniejszém czyniła jego cierpienie, pokrywane i tajone.
Tym czasem gotowano, ową po staroświecku zwaną łożnicę, którą przodkowie nasi tém imieniem udarowali, wprzódy jeszcze łożnicą zowiąc smętarz, jak gdyby pojęli że tu jest smętarz wielu ideałów, pogrzebionych po jednemu do ostatniego.
Stały obok siebie dwa łóżka mahoniowe z bronzami, na nich haftowane leżały poduszki, kołdry z dywdykowemi szlakami. Na przedzie świeciła gotowalnia pani młodéj, srébrami, kryształy, cackami, świeżemi, bogatemi, błyszczącemi. Podłoga wybita była dywanami, lampa