Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/20

Ta strona została skorygowana.

— No to jedźże gamoniu, a nie czekaj, żebym cię sam wziąwszy za kark na koń wsadził. Właśnie tak samo było, kiedym po doktora posyłał.
— Ale ja jadę.
— A czegóż stoisz tu jeszcze? Bierz konia, leć na łeb, na szyję, choćbyś go miał w śmierć zamęczyć. Przecież to niedaleko, mili podobno niema?
— Tak! o! mili niema! niema panie mili — ale co droga to droga, same roztopy, grzęzawica. Ja chciałem jechać na gniadym, ale gniady kula trochę, i na przednie nogi tak słaby, że pozawczoraj Maciéj jadąc po lekarstwo, omało —
— Dajże mi pokój! weź sobie jakiego chcesz, weź mojego, weź dwa — a jedźże z lichem prędzéj.
— Ruszam panie — ale —
— Jeszcze co?
— Siodło panie fornalskie u rymarza, a oklep to ja —
— Weź moje — Jedźże — Jeszcze stoisz?
— Hę, hę — Bo to widzi pan jakoś — dziś z przeproszeniem, uroczyste święto — żeby kwandransik poczekać, toby słońce zaszło.