Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/204

Ta strona została skorygowana.

go, który chwalebnym zwyczajem na wszystko się uśmiéchał, pokazując dwa rzędy ząbków czarno-żółtych, pokruszonych i krzywych — Otóż to, czym ja kiedy spodziewał się, żenić? No! a gdzież ta moja miła? hę?
— Właśnie się ubiéra do ślubu! odpowiedział z ukłonem Sędzia.
Półkownik sapiąc wstał się przejść, palił fajkę, myślał głęboko — Goście przypinali bukiety — Cóż robiła panna młoda?
Ona stała przed zwierciadłem, w wieńcu z mirtu, rozmarynu, pomarańczowych kwiatów, w białéj sukni, w zasłonie i przypatrywała się niebieskim swym oczom, ucząc się jak je czuléj przymrużać. Kilka panien kręciło się koło niéj, ta pasek przypinała, inna suknią, inna rozrzucone włosy, wyprzedzały jedna drugą, każda chciała dotknąć przynajmniéj szczęśliwéj, aby mieć nadzieję, że drobinę jéj szczęścia ukradnie.
Ruzia prosiła siostry aby zrzuciła prawą rękawiczkę po ślubie dla niéj, bo przesąd jest jakiś, że która ją podejmie, pójdzie zamąż w przeciągu roku. Druga przypominała o pociągnienie nogą kobierca; i w tém są jakieś czary.