Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/21

Ta strona została skorygowana.

— Głupiec! Widzę że się do jutra nie wybierzesz! Pójdźże precz — Konia! Ja sam pojadę!
— Iij panie — ee — toż ja jadę, toż ja jadę, zaraz, ot siadam. Cóż robić!
To mówiąc powoli wyszedł służący, skrobiąc się w zafrasowaną głowę, a młody Adolf został sam jeden, miotany najokropniejszą niespokojnością.
Kto z was miał matkę, kto czuł to przywiązanie syna, silne, nieprzełamane; ten pojmie całą okropność chwili, w któréj blizki stracenia jedynéj istoty, nieodzyskanéj całém życiem, niezastąpionéj nikim: syn, jak dusza konającego, wahał się między dwóma światami, patrząc na blizki jéj koniec.
Adolf wyszedł z przedpokoju, gdzie piérwsza scena téj powieści odbyła się, i zbliżył się do drzwi uchylonych nieco. Przez nie widać było zasłonione firankami ciemnemi okna, w głębi pokoju łóżko. Przy łożu siedział z jednéj strony lekarz, z drugiéj smutny starzec, z głową wspartą na ręku. Cichość panowała głęboka. Wszedł Adolf na palcach: lekarz i starzec obrócili się ku niemu. On z cicha przybliżył się