Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/213

Ta strona została skorygowana.

Ona raz jeszcze, mocna niewinnością swoją rzuciła się ku niemu, pod konia, którego niewidziała nawet. Młody koń, stanął słupa przeląkszy się, postał chwilę i spadł przedniemi nogami na nią. Okropny krzyk dał się słyszéć — Biédna kobiéta leżała w błocie, zbita podkowami, bez zmysłów, mąż poleciał daléj —
A państwo młodzi powrócili z kaplicy, muzyka brzmiała, wszyscy byli weseli, ze wszystkich najweselsza, najszczęśliwsza Julja, którą co chwila pusty śmiech porywał, a nikt radości téj nie odgadywał zupełnéj przyczyny. — Po kątach, mężczyźni, kobiéty zebrani w kupki, po cichu opowiadali sobie szczegóły porwania jednéj z młodych mężatek. Robiono miljonowe najdziwaczniejsze wnioski, dowiadywano się co chwila, czy nie wrócił kto z tych, którzy w pogoń pojechali. Pytano się o Djonizego, o wielu innych, Julja milczała, ale na wszystko śmiała się do rozpuku. Na jéj krześle sparty stał Adolf, rozmawiając z nią półgłosem, ona gryzła liść mirtu ze swego wieńca i śmiałém okiem rzucała to na niego, to na zgromadzenie. Półkownik już trochę pijany, coraz to z podełba spoglądał na jéj trzpiotalstwo i sam do siebie się