Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/25

Ta strona została skorygowana.

ku drzwiom pokoju choréj, a za nią pociągnął się smutny wzrok Adolfa.
Cicho było, — gdy weszła nikt się nie ruszył, po chwili dopiero głos stłumiony, jakby z niezasypanego jeszcze wychodzący grobu, odezwał się.
— To ty Matyldo?
— Ja, odpowiedziała przybyła.
Potém, zmieszał się razem głos kobiéty z głosem starca i lekarza, ale nie można było rozmowy wyrozumieć, jak muzyki, w któréj każdy gra co innego, a wszyscy się tłumią. Potém słychać znów było głos choréj.
— Czy dawno tu jesteś?
— Tylko co przybyłam.
Bóg ci zapłać, moja droga, żeś o mnie umierającéj nie zapomniała, ja o tobie na tamtym świecie nie zapomnę.
Otworzyły się drzwi przedpokoju, Adolf podniósł głowę; widział, ale spytał dla tego.
— Kto tam?
— To ja, przebąknął dziecinny głosek, i wszedł żwawo mały chłopczyna, od lat óśmiu, spotniały, czerwony, zmęczony, z łukiem w ręku.
— Cicho Jasiu! cicho! zawołał na niego