Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/256

Ta strona została skorygowana.

— A! I życzyłeś mu śmierci?
— Cóż za wniosek? — nie życzyłem mu jéj wcale, ale czekałem na nią. Tak to bywa ojcom, którzy synów lub córki w zbytecznéj trzymają ryzie. Wracam do rzeczy. Siadłem w domu, niby to gospodarować i niby to gospodarowałem rok cały. Rok minął, ojciec mój był zdrów jak ryba, czerwony i rzeźwy, próżno czekałem, ani myślał umiérać. Kiedy tak sobie w domu siedzę, aż tu dochodzą mnie wieści, że moja najukochańsza (trzeba żebyś wiedział, że to była ni mniéj, ni więcéj, popadzianka) idzie za mąż.
Tknęło mnie to jak sztyletem w serce — lecę do niéj z wymówkami, hałasuję. Ona mi odpowiada zimno, że dla mojéj przyjaźni, nie chce starą panną zostać. Ja w płacz, ona w śmiéch. Mówię jéj że się zabiję — śmieje się gorzéj jeszcze. Wpadam w konwulsje prawie, ona za boki się trzyma. Chwytam pistolet, chcąc się niby to zastrzelić — ona jeszcze się śmieje — taka była wesoła. Nie wiedząc już co począć, proponuję jéj, żeby ze mną uciekła, zaklinam ją, przyrzekam żenić się. — Nie odpowiada mi, tylko się śmieje.