Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/263

Ta strona została skorygowana.

stał jak przykuty, nieruchomy, wryty, patrzając ciekawie, jak drudzy uwijali się koło stolika, z poniterkami pomiętemi w ręku, a bankier maleńkiemi oczkami rzucał po zgromadzeniu. Chwilkę postawszy, Adolf wziął kapelusz i poszedł żegnać się z gospodarzem.
— Ależ zmiłuj się, nie uciekaj! Co ci tak pilno do téj kuzynki! Czekaj chwilkę, będziem w motij poniterować.
— Ja w żadną z tych gier nie gram.
— Nauczę cię! Nie wielka sztuka — Para kart, trocha szczęścia, ot i cała rzecz! Porzuć że ten kapelusz.
Adolf ulegając naglącym prośbom gospodarza, ukłonom jego i uściskom, pomyślawszy, że kilka dukatów przegranych, nic nie znaczą prawie, a przez pół godziny nie nabiéra się nałogu; położył kapelusz i zbliżył się z gospodarzem do zielonego stołu.
— Po czemu stawisz? spytał Juljusz Adolfa.
— Jak każesz?
— Ależ przecie?
— Jaka jest najmniéjsza stawka?
— Jaki wasz kusz?
— Dukat.