Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/273

Ta strona została skorygowana.

ka tygodni zniszczyć, dzieło całéj młodości, Adolf przyjmował ją ze wstrętem. Jednakże jak po każdéj truciźnie, i po téj zostały ślady, w moralném zdrowiu jego.
Jednego wieczora zebrało się wiele gości u pani Półkownikowéj, pokoje jaśniały światłami, mężczyźni zwieszeni nad zielonemi stołami, topili iskrzący się wzrok w zlocie rozsypaném na przynętę; roznoszono wina, dodające wesołości i odwagi, Julja przymilająca się, układna, naprzemian rozmawiała z kobiétami i uśmiechała się, mrużąc oczy, do mężczyzn. Adolf tego wieczora pił więcéj niż zwyczajnie i w winie nareście pamięć swego położenia utopił. Stawił drogo na karty, wygrywał i Julja mu się uśmiechała i szczęście — zapominał o reszcie. Była już dziesiąta, spokojni ludzie spać się kładli — lecz tu wrzała gwarna zabawa, Adolf dobijał banku, nad którego ruinami blady jak upior bankier z drżącą ręką, okiem wpadłém, siedział zaciąwszy usta ze złości, popijając ciągle z szklanki ponczu stojącéj przed nim.
— Do reszty banku! zawołał Adolf kończąc grać.
Bankier spójrzał na niego, pociągnął powol-