Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/274

Ta strona została skorygowana.

nie parę abcugów, zastanowił się i słabym, błagającym, umilonym głosem, odezwał się.
— Co pan chce odstępnego?
— Dajże mi pan pokój, krzyknął Adolf zapalczywie — proszę ciągnąć.
I nachylony zwiesił się nad talją kart, wyciągając już rękę po złoto. W tém z za drzwi dał się słyszeć głos znajomy.
— Ooo! a coż to tu? Imieniny, bal? hę — Daj sam poduszkę skórzaną i fajkę.
— Kto to? co to jest? zaczęli słysząc to szeptać goście, poglądając po sobie. Adolf zbladł i porwał się z za stolika. Julja podniosła się z kanapy powolnie, zimno i z uśmiechem rzekła, do otaczających ją —
— To mój mąż.
Wtém drzwi się otwarły, bankier abcugu dociągał. Półkownik się wtoczył, Adolf odwrócił, karta przegrała. Zmięszany poniter posunął garść złota bankierowi uradowanemu i odstąpił od stolika, usiłując ukryć się w tłumie gości.
W płaszczu futrem podbitym, obwiązany kilką chustkami, w ciepłych butach, w czapce na uszach, Półkownik wtoczył się zwycięzko do