Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Cztery wesela.pdf/275

Ta strona została skorygowana.

sali, sparty na ręku służącego. Wszyscy na widok tego niesłychanego zjawiska, stanęli w milczeniu, wryci. Julja tylko na chwilę nawet nie straciła przytomności, podbiegła ku niemu, i z uśmiechem po cichu witając spytała.
— A ty tu zkąd Półkowniku?
— Ja? a! jużciż z domu przyjechałem umyślnie, przebąknął mąż oglądając się do koła zdumiony, zdejmując czapkę powoli i kłaniając się niezgrabnie gościom. Ale tu bal czy co — Jejm — Pani się sobie bawi, jak widzę.
— Chodźże ztąd, chodź, przynajmniéj się rozbierz. I porwawszy za rękę, zawróciła go do drzwi, wołając do gości z uśmiechem.
— Proszę się nie deranżować, ja wracam w momencie —
Małżonkowie wyszli do drugiego pokoju. Półkownik zawsze dość powolny dla żony, na ten raz zdawał się nieukontentowany, mruczał cóś niewyraźnie pod nosem, dąsał się, wreście nastawując lokajowi nogę, aby mu but zdjęto, odezwał się spuszczając w dół głowę.
— Cóż to to za goście, jakaś młodzież sama —
— Młodzież! zawołała Julja ze śmiechem,